Miłości, ty nad poziomy wylatuj,
ku temu się skłonię,
by jeden członek miłości,
pozostawał w pionie.
Z żoną codziennie spółkujemy.
Z tej samej półki to samo jemy.
Miły Czytelniku, ten tekst, który zaraz przeczytasz, „siedział” we mnie od dłuższego czasu. I dojrzałam wreszcie, by myśli przekształcić w litery i przelać je na papier. Otóż, zauważyłam jakiś już czas temu, że coraz mniej jest zwykłych dzieci. I nie mam na myśli zapaści demograficznej, o której od dawna trąbią wszystkie media, ale fakt, że dzieci mają prawo być różne! Z obserwacji moich wynika, że obecnie najlepiej byłoby, żeby każdy maluch przechodził kompleksową diagnozę na progu przedszkola, bądź szkoły. Wówczas z precyzyjnymi rozpoznaniami , kodami, zespołami czy wręcz chorobami, wracałby do grupy czy klasy, z czymś, będącym swoistą instrukcją obsługi danego człowieka. Tak „opracowany” przypadek, przeszkoleni na każdy deficyt terapeuci, będą poddawać różnorakim terapiom. Wcale jeszcze nie tak dawno dziecko miało prawo być ruchliwe, wszędobylskie, rzutkie, ciekawskie, teraz taka osoba ma etykietkę: ADHD. Kiedyś było roztrzepane, teraz ma deficyt uwagi dowolnej. Gdy dziecko było wycofane, nieśmiałe, ciche, strachliwe, przez co z trudnością nawiązywało relacje koleżeńskie, to takie było i kropka. Teraz ma w diagnozie- jeśli jest jej poddane, cechy autyzmu atypowego. Kiedyś były dzieci wybitnie zainteresowane jedną dziedziną czy umiejętnością i mające w tym zakresie wiedzę encyklopedyczną (np. o dinozaurach), albo niezwykły talent językowy, ale dziś diagnoza brzmi: Asperger, albo przynajmniej parę jego mocnych cech. Kiedyś dzieci bawiły się w piasku, czy ziemi ( kto z byłych dzieci czytających te słowa nie gotował zupy z trawy lub nie piekł chleba z błota?) pomagały w lepieniu ciasta, pomagały w drobnych czy cięższych pracach w domu, czy warsztacie, garażu, więc... nie miały zaburzeń integracji sensorycznej. Teraz nie mogą pomagać w pracach z mąką, bo albo ją rozsypią i pobrudzą „wyspę” w kuchni, albo jedzenie produktów mącznych, to gotowy do odgrzania zakup. O garażu czy warsztacie zapomnij. Przecież się skaleczą! A wiem to stąd, że ćwicząc bogacenie słownika czynnego, w oparciu o ilustracje stwierdzam, że dzieci wiedzą co to jest termomix, stolnica to już nie. Zatem, jak ten rozwijający się mózg ma porządkować otaczającą rzeczywistość, gdy zmysły dostarczające informacje ze świata są ograniczone do wzroku skupionym na treściach gier zawartych w telefonie czy tablecie . Kiedyś dziecko mające problem z niepłynnością, było dzieckiem jąkającym się, dziś ma zespół pandas. To, które mówiło później niż rówieśnicy, obecnie ma diagnozę o opóźnionym rozwoju mowy czynnej i wskazanie do objęcie go wszelakimi, dostępnymi w placówce, terapiami. I tak mogłabym długo, bo wysłuchuję w gabinecie tych i wielu innych opisów zdarzeń na styku dziecko - instytucja.
Ja nie jestem wrogiem terapii. Sama w tej branży pracuję ponad 30 lat. Jestem wrogiem medykalizacji, która problemy niemedyczne definiuje przez kategorie medyczne i wprowadza medyczną interwencję. Zachęcam do demedykalizacji. Czyli? Dla swojego spokoju psychicznego, internet w wychowywaniu dziecka proponuję wykorzystywać wyłącznie do wprowadzania pomysłów do osobistych zabaw z dzieckiem, a nie do- po pierwsze stawiania diagnoz, a po drugie- do wyszukiwania filmików dla maluchów, które mają biernie oglądać. Czas do trzeciego roku życia, to wspaniały okres na rozbudzenie tak mowy jak zainteresowania światem zewnętrznym. I jeszcze jedno, a nawet dwa ważne spostrzeżenia: kolorowanie, kserówki, gry komputerowe to nie są zajęcia rozwijające mowę oraz to, że zajęcia logopedyczne to nie głównie oblizywanie warg i liczenie zębów. Kameleon oblizuje się nawet po czole, ale to nie znaczy, że przygotowuje się do mówienia!
Dziś chcę zwrócić Państwa uwagę na zjawisko społeczne jakim jest Klub Kibica Wisłoka Strzyżów. Mam na myśli kibiców naszych siatkarzy. Truizmem jest stwierdzenie, że w Strzyżowie wszyscy w jakiejś formie otarli się o siatkówkę, czy o śpiew i muzykowanie. Usłyszałam nawet, że nasze miasto bardziej słynie z siatkówki i śpiewania, niż z tunelu i prac Wojciecha Weissa. Zaskoczyła mnie ta konstatacja. Kto mnie zna wie, że w naszej rodzinie sportem interesują się, bądź są, czy byli aktywni, wszyscy. Tylko nie ja. Nie miałam szczególnego szczęścia do nauczycieli tego przedmiotu. Więc jeśli nawet byłby drzemał we mnie jakiś niewielki, sportowy potencjał, to rzucanie klasie piłki i oddalanie się do kantorka, rzeczonego potencjału nie rozwijało. Nie mniej, jakimś zaskakującym trafem zaangażowałam się (początkowo myślą, potem werbalnie) w zjawisko kibicowania. Taki ze mnie kibic, że nie znałam żadnej zasady, wg której ta gra się toczy. Łącznie z tym do ilu się gra, czy ile może być setów, o tym jaka jest rola libero, nie mówiąc.. I taki profan jak ja, poszedł na pierwszy w życiu mecz siatkówki. Już w progu przeżyłam szok: Co!? Bilety na mecz drużyny drugoligowej w cenie 5 złotych?! Niewiarygodne! Przecież to cena jak za większą drożdżówkę! Potem na trybunach kolejne zdumienie: kibice- tatusiowie „wyposażeni” przez małżonki w dzieci, uważnie, tak kibicują, jak nadzorują bezpieczeństwo swych latorośli. A dzieci, to zerkają na boisko, to się bawią z sobą lub jakąś zabawką i absolutnie nikomu nie przeszkadzają. Rzecz jasna, nie gapią się też w telefony, co jest obecnie wśród dzieciaków zajęciem – niestety- nagminnym. Ale największe zaskoczenie wywołało we mnie niesamowite zaangażowanie chłopaków z klubu kibica. Robili taki sportowy, superprofesjonalny, głośny doping, że porywali wszystkich uczestników. Patrzyłam na nich zauroczona ich zaangażowaniem. Jak to się mówi „wartają tyle, ile ważą”. Prawie nie spotykamy obecnie przykładów takiej gorącej lojalności wobec swojej drużyny i dlatego nie mogę wyjść z podziwu nad taką postawą. Ciekawa jestem czy funkcjonuje jakaś szkółka młodych adeptów siatkówki, jakaś np. Strzyżowska Akademia Siatkarska? Czy są obozy sportowe o takim profilu? Czy nasi siatkarze mają swojego lekarza? Rahabilitanta? Interesuje mnie jaka jest w naszej gminie proporcja dzieci i młodzieży trenujących piłkę nożną w stosunku do trenujących siatkówkę? Ilu nauczycieli/trenerów skupia się na młodzieży, mającej zastąpić naszych siatkarzy grających aktualnie? By liczyć na trwały sukces, trzeba pracować z następcami obecnych zawodników. Pracuje tak ktoś? Widzę ludzi z pasją (czytaj: pro bono), którzy robią zdjęcia, relacje w mediach społecznościowych, piszą komentarze, wdają się w rozmowy na profilach. To super. Super, że jest grono sponsorów, którzy z własnej kieszeni finansują wiele działań siatkarzy. Z pewnością wiele finansów klub pozyskuje ze strony władz naszego miasta. Ale czy to wystarczy?
W czasach, gdy rozpoznawalność stała się walutą, trzeba zdecydowanie wziąć pod uwagę atuty posiadania siatkarzy w II lidze. Nie odbieram dobrego imienia futbolistom strzyżowskim. Ale czym innym w kwestii rangi i prestiżu jest grać mecz z Wysoką czy Różanką, a czym innym z Tychami czy Rybnikiem.
Co dwie głowy, to nie jedna.
Powiedzenie to mam w dupie,
bo gdy przyjdzie co do sedna,
może być, że obie głupie!
Cicha nocka, dobra nocka,
zapłonęła Nowogrodzka.
Tak marzyłem co noc, co dnia
śpieszę więc dołożyć ognia,
Jakie to niebywałe, gdy w tych czasach, w których każdy sobie sterem, żeglarzem, okrętem, w czasach ludzi zapatrzonych w cyfrową rzeczywistość, wydarza się coś, co przeczy ludzkiemu egoizmowi. Bo jak inaczej nazwać sytuacje, gdy grono często nieznanych sobie ludzi zaczyna się spotykać i coś wspólnie tworzyć. Pewno, najpierw musi być pomysł, który rodzi się w kreatywnym umyśle, musi być ferment twórczy, który nie daje pomysłowi wygasnąć. Potem muszą być ludzie godni realizacji idei. I to jest często bariera nie do przejścia, bo fantastyczne pomysły mogą się rodzić, ale o fantastycznych wykonawców znacznie trudniej. Mamy szczęście, bo pomysły szefowej Stowarzyszenia ”Zakorzenieni w kulturze”, Uli Rędziniak, rodzą się obficie. Nadto, Ula „obrosła” osobami wyjątkowymi i szalonymi, pracowitymi i zdolnymi oraz mającymi dostęp do podobnych sobie. Ostatnie wydarzenie „Tu wszędzie jest moja ojczyzna” zapewne zostanie Państwu na łamach naszej „Wagi i Miecza” przez autorkę wydarzenia dokładnie przybliżone. Ja chciałam zdań kilka powiedzieć o magii spotkania ludzi, którzy się nie znali, znali słabo, powierzchownie, czy bez wzajemnych, głębszych emocji. Jako osoba słowa, nie miałam okazji, ale też potrzeby, by uczestniczyć w próbach. Przyszłam jakby na gotowe. Oni byli już w jakiejś mierze zespołem, a ja jako element z zewnątrz grupy, nigdy nie poczułam się w tym gronie obco. I w takich okolicznościach sztuka pokazała swoją niezwykłą moc. Nie jest ważne bowiem, czy taki szczególny dar wzruszania się pięknem słowa, dźwięku, obrazu, przypisany jest określonym rodzajom kunsztu. Ważne jest, że są osoby, które stać na wzbudzanie emocji tak, by inni mogli przeżywać to co słyszą i widzą na scenie. Kto był, ten wie o czym mówię. Niestety, wiele ludzi jest impregnowanych na ów rodzaj specyficznego uniesienia.
Cieszę się, że mogłam w tym widowisku brać udział, że mogłam podziwiać kunszt Wykonawców, że tyle emocji i wspomnień odezwało się we mnie echem. Powstrzymuję się od personalnych odniesień, bo nikomu nie chcę sprawić przykrości, że jest na mojej liście nie wymieniony jako pierwszy. Więc, jako autorka tego tekstu, pozwolę sobie przyznać ex aequo pierwsze miejsce wszystkim, których miałam okazję poznać lub bliżej poznać, dzięki uczestnictwu w tym scenicznym dziele. Dziękuję Oli Fiołek – Matuszewskiej, Jadzi Skibie, Madzi Kawie, Beatce Oliwie za profesjonalizm, dowcip i dystans do siebie, za słowicze trele, wielki urok, klasę i życzliwość. Dziękuję Mateuszowi Nowakowi, Darkowi Dacie, Darkowi Jodłowskiemu, Andrzejowi Borkowskiemu, Dominikowi Dąbrowskiemu, Pawłowi Kędziorowi, Marcelowi Oliwie, Antkowi Fiołkowi, Markowi Knopflerowi, który na ten koncert wcielił się w Bartka Płouchę, ze ten wykonawczy ogień, za skupienie, przepiękne głosy, dźwięki i rytmy oraz maestrię wykonania. Dziękuję za wzruszenie, oczarowanie, możliwość zachwycania się tym co prezentowaliście. Nie mogę pojąć czemu o te osoby nie walczą najlepsze estrady? Jak dobrze, że na naszym terenie jest nam dane delektować się taką sztuką przez największe z liter.
Przeszedł operację
i w ciężkim był stanie,
ale z tego wyszedł, na własne żądanie.
Myślę, że nad tą kwestią,
rozmyśla już wielu,
kiedy to Morawiecki
będzie w Izraelu.
Często słyszę utyskiwania, że ta pogoda powariowała w tym roku- maj zawitał w kwietniu, potem w maju były lipcowe upały, w lipcu mieliśmy afrykański skwar, a w sierpniu zakwitły polskie mimozy. I potem szybko, ani się obejrzeliśmy, znów trzeba było przestawiać zegary na czas zimowy. Wprawdzie złota jesień i cisza błękitnego nieba zalewała nam serca spokojem i zachwytem nad cudami natury, ale wszystko zepsuł ten skracający się dzień i ta ciemność po godzinie 17-stej, 16-stej, a przy niesprzyjającej aurze i po 15-stej. Nie, nie, nie jest ze mną tak, żebym uważała, że warto żyć tylko w weekendy (no góra od czwartku) i tylko wiosną, latem i cudną jesienią. Wręcz lubię tę część roku, zwyczajowo uważną za brzydszą, czyli czas po grudzień, potem przerwa na przetrwanie zimy aż do lubianego przeze mnie przedwiośnia. Od mojego dzieciństwa praktyka była taka, że po czasie odpoczynku nadchodził przewidywalny czas aktywności- czy to zawodowej, czy to rodzinnej, czy na dowolnej niwie. I ten czas rozpoczynała jesień. Teraz wciąż jesteśmy w czasie jakiejś ni to pogoni, ni to oczekiwania. Zwalają się na nas różne zwroty losu, rodzinne akcje, nieplanowane pomysły do wdrożenia na już. Jesień niby uczy cierpliwości, ale my- współcześni uczniowie w klasie życia coraz bardziej nieskorzy do lekcji. Niby dokądś zmierzamy- na weekend pojadę sobie w góry i odpocznę. Jadę, jestem tam, wracam całkiem „nieodpoczęta”... I wielu towarzyszy poczucie, że to co miało być celem, okazało się etapem. Może za dużo sobie po sobie obiecujemy? Albo po świecie, czy jego okolicznościach? Może nie umiemy cieszyć się z małego, tylko wciąż nam się chce więcej i więcej? Może, jak śpiewa Bułat Okudżawa, ludzie mający pełne brzuchy, chcą mieć pełny trzos i to stąd ciągły niepokój, tempo i bieg, którego nie uśmierzy lek na zespół niespokojnych nóg? A ja lubię marzyć i podążać za marzeniami. Lubię szukać w ludziach świateł, które ma każdy. A światło jest lepiej widoczne w mroku. Czyli teraz jesienią, widać je wyraźniej.