in Fraszki
19. 05. 30
posted by: Andrzej Curyło

W zbroi był cały,

zawiodły sandały.

in Ludzie
19. 05. 25
posted by: Urszula Wojnarowska-Curyło

 Nieubłaganie nadciągają żniwa w sklepach z zabawkami. Dzień Dziecka na progu. Zatem tak rodzice, jak dziadkowie, ciocie przyszywane i prawdziwe, a nawet niektórzy wujkowie, nadwyrężają swe budżety kupując kolejne autko, lalkę czy maskotkę. Handel o tym wie, zatem półki uginają się od miniatur bohaterów produkcji filmowych i „growych”dla dzieci. Do czego taka zabawka została powołana? A do tego, żeby dziecko poznawało realia w miniaturze. Czyli bywają miniatury kuchni, pralek, domów, traktorów, karetek czy policji. Nie pojmuję zbytnio do czego mają służyć miniatury księżniczek typu Elza czy Zofia (jeśli takich księżniczek nie ma, daruj. Wiesz, chodzi o te laski z filmu rysunkowego, może mają inne imiona, a ja nie mająca dzieci ani wnuków w tym wieku, coś pokręciłam)? Rzadko która dziewczynka ma szanse zostać księżniczką. Może się czepiam, ale jakoś z tyłu głowy mam myśl, że dziecko które nie ma szans bawić się (w coś, a nie czymś), nie nauczy się pełnienia wielu ról w życiu dorosłym. Teraz najczęściej dzieje się tak, że dziecko, dla swego bezpieczeństwa zostaje spacyfikowane w domu i ma tam bawić się, bo przecież ma zabawek pod sufit. Zatem jak ma się nauczyć zachowywać w różnych sytuacjach, skoro ich nie testuje. Nie nauczy się być w jednym zadaniu przywódcą, w drugim wykonawcą, w trzecim obserwatorem, czasem przegrać, czasem iść na kompromis albo walczyć o swoje, bo przecież wygrana z rodzicem, to żadne zwycięstwo. Często mówię moim gabinetowym rodzicom: nie pozwalajcie dziecku zawsze wygrywać. Niech pozna smak remisu i porażki, bo kto potrafi je osłodzić jak nie najbliżsi. Gdy od rodzica słyszę, że dziecko nie ma co robić, bo place zabaw są nudne, wszelkie „fikolandy” wzajemnie siebie przypominają, dinoparki są identyczne, myślę sobie, ależ musisz się nudzić w swoim życiu, drogi rodzicu. Skoro potrzeba ci przedmiotu, bo sam niczego nie wymyślisz. Jak to się mówi: nie ogarniesz tematu czasu wolnego z własnym dzieckiem. Dlatego dzieci mają dzień zaplanowany pod korek, by odpowiedzialność spadła na innych. I tak od najwcześniejszych lat. Ostatnio byłam w Lublinie. Zobaczyłam tam ogromny baner reklamujący naukę języka angielskiego od 3 miesiąca życia!! Pomyślałam: nie obroni się ten nasz trudny język, bo „blu” jest daleko łatwiejsze od niebieskiego, o „blek” w kontekście czarnego już nawet nie mówiąc. I pogrzebałam w moich ( jeszcze ręcznie pisanych) notatkach, by wyszukać zabawy, które w tym wieku są dla dziecka właściwe. A zatem:

4 miesięczne dziecko warto zapoznawać z zapachami, bawiąc się z nim, nosząc je i zaglądając do lustra, robiąc do niego różne miny, gruchając, mrucząc, mówiąc, śpiewając mu (można fałszować, to dla dziecka bez znaczenia, ważne kto śpiewa) proste piosenki, nagrywać dziecka „ gruchające wypowiedzi”, a później mu je odtwarzać, patrząc na reakcje zaskoczenia, pozwalać bawić się właściwymi zabawkami, które i tak wylądują w buzi (uwaga na wielkość i trwałość), bo to czas poznawania świata przez dosłowne smakowanie.

5 miesięczny człowiek jest jeszcze bardziej gadatliwy, a także pojmuje jakim dobrym narzędziem są własne palce. Dlatego dobra jest zabawa paluszkowa „Idzie rak- nieborak”, „Sroczka kaszkę warzyła” czy „Rodzinka”. To bardzo ważny etap, zwłaszcza w kontekście rozwoju sprawności narządów mowy, a także późniejszych, precyzyjnych czynności. W tym wieku dziecko zaczyna praktycznie rozumieć zależności przyczynowo- skutkowe i wdrażać je w praktyce. Czyli jeśli się rozpłacze, to zostanie wyjęte z łóżeczka, jeśli czymś pluje, to ma szanse dostać to, co mu smakuje, nawet jeśli to coś nie jest zbytnio zdrowe. W tym wieku dziecko zaczyna odróżniać mimikę, rozumie także minę smutną czy groźną i na nią uczy się reagować.

Dobra, spytasz, a co ma z tym wspólnego ten angielski? Przecież jak dziecko „nasiąknie” melodią języka w tak wczesnym dzieciństwie, potem będzie mu łatwiej. A ja sobie myślę, że taka aktywność, to robienie rodzicielstwa przez kogoś, zamiast przez najbliższych. Uważam, że zwłaszcza pierwszy rok życia jest czasem, gdy dziecko potrzebuje stałości twarzy, otoczenia, melodii, języka także. Gdy się w tym świecie poczuje pewnie, można mu uchylać drzwi do kolejnych światów. A Ty jak sądzisz?

 

in Fraszki
19. 05. 12
posted by: Andrzej Curyło

Byłam piękna,

byłam młoda,

olśniewała ma uroda.

Teraz jest inaczej,

szkoda.

Choć mądrzejsza jestem za to.

Cieszę się rekompensatą.

in Fraszki
19. 05. 11
posted by: Andrzej Curyło

Kiedyś łysy do połowy,

gdy ci rośnie garb tłuszczowy,

gdy dopadła cię lustrzyca,

zamiast klaty kawał cyca,

co nie łyse, to siwieje,

znaczy, że już się starzejesz.

in Fraszki
19. 04. 24
posted by: Andrzej Curyło

Opony mózgowe

stworzone są po to,

by chronić mózg przed urazem,

a nie przed głupotą.

in Fraszki
19. 04. 08
posted by: Andrzej Curyło

Hoduj bydło oraz świnie,

fortuna Cię nie ominie,

bo wtedy nie będziesz zerem

jak teraz nauczyciele.

in Fraszki
19. 03. 24
posted by: Andrzej Curyło

Co dzień twe szczęście ma ujście.

Przez udane zamążpójście.

in Fraszki
19. 03. 23
posted by: Andrzej Curyło

Jejku, ratuj mój Andrzejku,

bo się zagalopowałam

i obcemu d..... dałam.

Odpowiedź:

Tak jak cię uczyła mama,

musisz radzić sobie sama.

in Fraszki
19. 03. 07
posted by: Andrzej Curyło

Człowiek całkiem by ogłupiał,

gdyby się na wszystkim skupiał.

19. 02. 28
posted by: Urszula Wojnarowska-Curyło

 

Doczekaliśmy się. Przedwiośnie u bram. Choćby i Pani Zima jeszcze z parę razy przetrzepała swoje piernaty, a Dziadek Mróz pogroził nam mrozowym kosturem, maleńkie, brązowo- zielone Przedwiośnie coraz śmielej wychyla się koło domów, czesze leszczyny w kitki i pracowicie wiąże na wierzbach puchate pętelki. Dni coraz błękitniejsze, sikorki coraz głośniej śpiewają swoje wiosenne trele. I ja, choć najchętniej i najpewniej czuję się w prozie, zaczynam poezję widzieć wokół i poezją mówić. No, może bez przesady z tym ostatnim zdaniem, ale jednak, coś w sercu innego się budzi, coś jak nadzieja, która nie dotyczy wyłącznie nadziei na chwilowy koniec wyższych rachunków za gaz. Dłuższe dni, słońce mocniej grzejące, to kwiaty, które, tylko patrzeć, wyskoczą spod zimowych kołderek. A jak kwiaty, to i pszczoły pracowicie uwijające się w swoich nektarowych tańcach. Nasza rodzina nie ma wokół domu jakiegoś szczególnie wielkiego areału, na którym te tańce możemy obserwować, ale, zauważam, że z roku na rok rośnie koło domu coraz większa ilość roślin kwitnących. Zaczynam też chętniej zaglądać do publikacji ogrodniczych. Ostatnie moje zaskoczenie dotyczy… tui. Oczywiście, rośnie ich, tak około dziesięciu, w naszym ogrodzie, bo to i szpaler zrobią i wiatr zatrzymają i liśćmi nie rzucają, więc sprzątać nie trzeba. Choć akurat ten ostatni argument, to pozór. Kto czyścił tuje, wie o czym mówię. Nie dawno, wpadł mi w ręce tekst poświęcony pszczelim pożytkom, a raczej ich kurczącej się ilości. I w tekście autor suchej nitki na tujach nie zostawił. Nie wiem jaka jest prawda, próbowałam poczytać cokolwiek w tym temacie i zaczęłam się mocno zastanawiać, czy aby części naszych szmaragdów nie wykarczować. Pszczelarze załamują ręce, że coraz mniej jest roślin miododajnych, zatem pszczoła ma ograniczone możliwości zbierania nektaru. Do tego skażenie chemiczne - np. rozsypywanie wokół roślin Ślimaxu zamiast mechanicznego czy biologicznego pozbywania się problemu, palenie plastikami( znamy, znamy - spacerowicze w każdej miejscowości mogą palcem pokazać domy, w których używany jest tego typu „opał”, tylko co z tego, że znamy?...), a z tym faktem związane opady - śnieg, deszcz, zabierające z atmosfery te chemiczne trucizny do gleby i do wód. Tępimy z zacięciem żółte łebki mniszków, które uparcie dekorują nasze nienaganne pseudoangielskie trawniki ( biję się we własne piersi), o stokrotkach nie wspomnę. Jasne, nasze ogrody, to nie magnackie nasadzenia, w których uwijają się ogrodnicy. Mamy mniej czasu, na większość tego co mamy musimy zapracować w pocie własnego czoła, więc cóż się dziwić, że cenimy sobie każdą wolną chwilę do wykorzystania dla celów nie związanych z pracą np. w ogrodzie. Sądzę jednakże, że gdybyśmy pomyśleli i postanowili wspólnie zrobić coś dobrego dla matki Natury, coś na co mamy wpływ, coś przyziemnego i zwyczajnego, to nie byłoby to nic niemożliwego. Powiedzmy, mieszkańcy bloków na parapecie zaokiennym mogliby zainstalować skrzynkę z poziomkami, żeby i pszczoła miała co zapylić i taki mini-ogrodnik miał co drugi dzień pyszny deser, nagradzający jego mini-wysiłek. A ten, który ma ogródek przy domu mógłby też przemyśleć czy z prac ogrodniczych tylko koszenie trawnika może( bo musi) wykonywać?

Jako ludzkość jesteśmy bardzo rozwinięci, ale funkcjonowanie naszej cywilizacji zależy od małych żyjątek, od owadów, których często nie dostrzegamy. Pszczołom zawdzięczamy poranną kawę i lwią część tego, co znajduje się na talerzu, np. oleje (choćby rzepakowy czy słonecznikowy) i wiele innych wiktuałów, bez których w kuchni o wielu potrawach moglibyśmy zapomnieć, zawdzięczamy im bawełniane i lniane ubrania, których naturalną jakość tak wysoko cenią nasze ciała.. Pszczoły to nie tylko miód. Słowa, które czytasz, to taki mały hołd naszym pracowitym mniejszym braciom, bez których nie byłoby możliwe życie jakie znamy. Pomyślisz o tym na przedwiośniu?