in Fraszki
20. 09. 25
posted by: Andrzej Curyło

Czasem po nocach mi się śni

ta jedna, wymarzona.

Otwieram oczy, marszczę brwi,

patrzę: to znowu żona!

in Fraszki
20. 09. 18
posted by: Andrzej Curyło

Kiedy dużo jest w obwodzie,

nie mieścisz się w samochodzie,

kiedy urosło podbrodzie,

trzeba żyć tylko o wodzie.

in Fraszki
20. 09. 14
posted by: Andrzej Curyło

W dobie koronawirusa

to najbardziej mi doskwiera, że

wskutek noszenia maski

uszy jak u "netopera".

20. 08. 23
posted by: Urszula Wojnarowska-Curyło

 Od zawsze lubiłam kamienie, skały, piasek, jaskinie, wąwozy i pustynie. Zawsze też pociągało mnie w nich oprócz barw, kształtów, pochodzenia to, że są takie stare, a wciąż wyglądają na takie same, takie niestarzejące się i mimo wieku, „bezwieczne”. W zasadzie kamieni nie rozróżniam, pomijając podstawowe „pierścionkowe” oraz piaskowiec czy marmur. Przed laty zaczęłam kamieniami „obrastać”, zatem wokół domu mamy ścieżki i murki z piaskowca, a i z każdej wycieczki, wyjazdu czy wyprawy, przyjeżdżał ze mną jakiś mniejszy czy większy kamyk. Moi znajomi, wiedząc o mojej kamiennej namiętności, także obdarowywali mnie przywiezionymi zewsząd kamiennymi drobiazgami.

 W dzieciństwie sporo nam, dzieciom, czytano, co nie dziwi w kontekście bycia dzieckiem księgarza (chyba nie ma odmiany dla kobiety tej profesji). Bardzo lubiłam słuchać baśni, a szczególnie takich z powiewem Wschodu. Nic dziwnego zatem, że żywo przemówił do mnie ten fragment baśni o Alibabie, który opisywał przebogaty Sezam. Wiele lat później, będąc na wycieczce w Istambule, z zachwytem zwiedzałam pałac Topkapi, czyli rezydencję sułtanów osmańskich. W nim największe wrażenie zrobił na mnie skarbiec, kapiący od złota, drogich kamieni, a wśród nich wspaniałe brylanty, słynny, olbrzymi szmaragd wyglądający jak lampion czy wisior oraz złoty sztylet inkrustowany brylantami z rękojeścią zdobioną przecudnej barwy szmaragdami.  Oczywiście nie takie minerały przywoziłam z moich bliższych i dalszych wyjazdów. Jednakże zawsze miałam wrażenie, że z tym kamykiem, czy woreczkiem piasku z tamtego miejsca, przyjeżdża do mnie jego dobra energia i ciepłe, serdeczne wspomnienia. Podobały mi się wówczas kamyki zwykłe- szare, zielone, rude, białe, w kształcie określonym i nie, czarne, udające samorodki złota, przeźroczyste. no wszelakie. Aż pewnego dnia spotkałam się z labradorytem. I to była miłość od jednego z pierwszych wejrzeń. Z pozoru kamień szarawy, może ciut w zieleni, jakiś czasem przebłysk błękitu, czasem wspomnienie lśnienia złota. Stało się to podczas przypadkowego wejścia do znajomego jubilera skupującego złom metali szlachetnych. Coś miałam kupić na prezent. I nagle propozycja: - Mam coś dla pani. Za grosze, dziś skupiłam. I na ladzie wylądowała srebrna bransoletka z okrągłym i wypukłym oczkiem, szarawym i bez blasku. Tak do końca przekonana nie byłam. -Czemu dla mnie? – spytałam. - Bo to niezwykły kamień, ale trzeba go nosić, on musi czuć ciepło człowieka i jego sympatię. Wówczas pierwszy raz usłyszałam nazwę: labradoryt. Faktycznie bransoletka kosztowała mnie jakieś marne parę złotych. Po powrocie do domu zaglądnęłam do internetu i na stronie Jubiler.pl przeczytałam m.in. „Pomaga podążać za głosem intuicji (wyostrza ją) i określić właściwy czas do wcielenia danych idei w życie. Pozwala pozbyć się uczucia strachu i niepewności wzmacniając wiarę w siebie i ufność do Wszechświata. Pomoże odkryć Twoje przeznaczenie i właściwą drogę a także nakieruje, jak nimi podążać mądrze używając swoich wrodzonych zdolności. Rozwija silną wolę i poczucie własnej wartości, również  pomaga łączyć intelektualną stronę umysłu z mądrością intuicyjną. Pobudza kreatywność inspirując Cię do wcielania oryginalnych, nowatorskich idei i rozwiązań problemów. Przynosi cierpliwość, która prowadzi do lepszego skupienia myśli i koncentracji.” A do tego jest kamieniem zwanym „Świątynią Gwiazd”, bo rozprasza negatywną energię, dając inspirację i entuzjazm tu i teraz. Według legendy Eskimosów, w skałach labradorytu odpoczywała Zorza Polarna. Próbował ją zdobyć pewien dzielny młodzieniec, włócznią rozłupując skały. Nie udało mu się w pełni. Jej niezwykłe światło pozostało tam na zawsze.

 Od tej pory na mojej drodze często stawała biżuteria z tym niezwykłym, półszlachetnym kamieniem. Lubię patrzeć w te inkluzje tańczące w oczkach moich pierścionków, bransoletek, przywieszek czy broszek. A ostatnio odkryłam powód, dla którego tak zachwycają mnie labradoryty. Okazało się, że wszystkie ich niezwykłe kolory, plamy, blaski, złocenia i zieloności, a także obramowania z szarości i granatu i dalekie pozdrowienia błękitu, są dokładnie takie,jak oczy naszej córki Ani. Bo jej oczy są labradorytowe.

 

in Ludzie
20. 08. 15
posted by: Urszula Wojnarowska-Curyło

 W dawno minionych czasach, ludzie z „lepszych sfer”, przy służbie czy osobach o niższej pozycji społecznej, przechodzili na francuski, manifestując w ten sposób swoją „lepszość”. O ile pamiętam z historii, zjawisko wybierania komunikacji w „lepszym” języku funkcjonowało w znacznie bardziej zamierzchłej przeszłości. Wystarczy osobom zainteresowanym tą tematyką prześledzić casus łaciny czy greki. Teraz, od lat, tę funkcję pełni język angielski. Jest narzędziem, którym z lepszym czy gorszym skutkiem posługuje się większość, intensywnie przemieszczających się po świecie, ludzi. Tzn. obecnie to przemieszczanie zostało znacznie ograniczone covidem, ale jak już do podróży za granicę dochodzi, to angielski stanowi najskuteczniejszą drogę do porozumiewania się. Miało tę funkcję pełnić. wymyślone dla potrzeb powszechnego dogadywania się ludzi. esperanto, a wygrał żywy język. Pisałam już jakiś czas temu, w eseju „Galopem przez polszczyznę” http://www.loqueris.pl/index.php/9-strzyzow/224-galopem-przez-polszczyzne, o meandrach komunikacji. Dziś poniekąd do tematu wracam, ale w kontekście nie obcojęzycznych wtrętów, lecz maniery prowadzenia rozmowy pisanej w języku angielskim. Na najpopularniejszych komunikatorach zjawisko bardzo powszechne. Rozumiem, gdy ktoś jest polską „gwiazdą” (Boże, jak to słowo się zdewaluowało…) czegoś, ma fanów na całym świecie i chce być dobrze zrozumianym, to oczywiste, że w języku polskim się nie porozumie. Ale, gdy koleżanka do koleżanki omawiając zachwyty nad urlopem, dzieckiem, widoczkiem- pisze o tym po angielsku? Dla mnie żałosne i śmieszne!! Ktoś powie: Nie pojmujesz znaku czasów!!Nie interesuje cię, nie czytaj! No, zaraz. Przecież, jeśli byłaby to korespondencja w trybie wiadomości bezpośredniej, nie miałabym szans jej przeczytać. A skoro jest publiczna, to widocznie do czytania przez każdego  przeznaczona. Zatem mogę odnieść się do tej tendencji publicznie.

 Znam wielu anglistów, zatem ludzi, dla których ten język jest, może nie  tak bliski jak polski, ale z pewnością bardzo bliski i doskonale znany. Wiem też, że traktują go jak narzędzie, szanując, ale z całą pewnością nie stawiając wyżej niż język ojczysty. I nie pamiętam fejsbukowego spostrzeżenia, żeby rzeczeni angliści, w rozmowach między swoimi znajomymi, Polakami, w komentarzach zdjęć, wypowiedziach o wydarzeniach dla wszystkich, posługiwali się angielskim. Czepiam się? Nie pierwszy raz i zapewniam nie ostatni.

 Dziś rano wpadłam na nieco groteskowy koncept rozważania roli smartfonów w walce z nikotynizmem ;-) Przedtem samotnie czekając na kogoś, by nie być takim samotnym, wiele osób wybierało papierosa. Teraz tę rolę spełnia z naddatkiem smartfon. Naturalnie on też uzależnia, kto wie czy nie bardziej? A ileż zła niesie z sobą nieumiejętne i bez umiaru życie w wirtualu.! Nikt nie jest w internecie niewidzialny, a wielu robi wszystko, by być widzialnym za wszelką cenę. Ludzie kłócą się w przestrzeni publicznej, hejtują, oświadczają, chwalą… Wszystko na sprzedaż. Trawestując jedno z powiedzeń: królestwo za lajka! A dwa, za udostępnianie. Sama też nie jestem bez grzechu, często udostępniam różne informacje, ale mam wrażenie, że niosą one jakieś przesłanie, wartość czy cenną informację. I nadzieję mam, że nie przyczyniam się do zaśmiecania przestrzeni czyjejś prywatności. Wpatrujemy się w nasze elektroniczne pudełka, wsłuchujemy w odgłosy z kosmosu, wypowiadamy życzenia do spadających gwiazd, a nie słyszymy jak bije prawdziwe życie. Nie wierzymy w to co wydaje nam się niemożliwe. Ale to opowieść na całkiem inny esej. Bo najpierw muszę sobie w sercu i głowie poukładać to, co wydaje się nieprawdopodobne i uwierzyć w to co się zdarzyło prawie na moich oczach i prawie przy mnie, a ja nie chciałam zauważyć i usłyszeć.

 

in Fraszki
20. 07. 19
posted by: Andrzej Curyło

Jeszcze tylko

latek parę,

będzie prezydentem

Jarek.

in Fraszki
20. 07. 12
posted by: Andrzej Curyło

Kiedy wąż kusił Adama

rzekł mu:

Nie jedz, Ewa sama

niechaj zje jabłko z ogryzkiem,

ty pozostań z pustym pyskiem.

Lecz w Adamie coś wymiękło,

dlatego dziś mamy piekło!

in Fraszki
20. 07. 10
posted by: Andrzej Curyło

Znów mnie żmija ukąsiła,

nawet była przy tym miła,

kiedy tak wbijała zęby,

patrzę: znajoma mi z gęby!

in Fraszki
20. 06. 20
posted by: Andrzej Curyło

Mąż ochoczy do roboty.

W tym cały ambaras,

zawsze jej tak poszukuje,

coby jej nie znalazł.

in Fraszki
20. 06. 13
posted by: Andrzej Curyło

Niech odejdzie do lamusa!

Korona

Nie dla pisusa!