20. 01. 05
posted by: Urszula Wojnarowska-Curyło

 

Śledzimy tragedię w Australii. Oglądamy poruszające filmy i zdjęcia. Przekazujemy w mediach społecznościowych memy błagające o deszcz dla tamtych rejonów. I wydaje nam się, że zrobiliśmy dobrze. Ale, że to daleko, emocje dotyczą nas na krótko. Boję się, że wcale nie musi nie wiadomo ile wody w rzekach upłynąć, żeby u nas wydarzyły się podobne tragedie.

Dostałam od rodziców las. Ponieważ jest to teren niezdigitalizowany, a mapy geodezyjne pamiętają czasy Franciszka Józefa, postanowiłam uporządkować dokumentację. Konieczna była wizyta w lesie. Oprócz gałęzi, na ściółce leżało sporo potłuczonego szkła. Mimo, że od dawna jest obowiązek segregowania i płacenia za śmieci i każdy musi to robić, wciąż są osoby, dla których najlepszym miejscem dla śmieci jest tzw. paryja. Najlepiej nie własna. Taki właśnie widok zdobi mój, od niedawna, las. Niech zatem zdarzy się suchy rok, słońce przedrze się do tych wyrzuconych szkieł i pożar gotowy.

Pamiętam jeden z takich gorących, letnich dni. Był to już nasty upalny dzień. Podlewałam ogródek. Mamy takie małe zarośnięte, kwitnące zbocze. Nagle poczułam, że ktoś na mnie patrzy. Nie wchodząc w szczegóły- przyglądała mi się jaszczurka zwinka, których moc mamy latem w ogródku. Skręciłam strumień wody i taki ledwo kapiący skierowałam na zwierzątko. Jaszczurka piła zachłannie, bacznie mnie obserwując. Gdy ugasiła pragnienie, pozwoliła się jeszcze delikatnie zrosić po grzbiecie. I spokojnie odeszła w sobie znane miejsce. Pomyślałam sobie, jak bardzo musiała być zdesperowana, żeby podejść do człowieka i prosić o pomoc.

Wczoraj pojawiła się u nas pierwsza tej zimy gołoledź. Oczywiście płytki na tarasie także były całe w lodowej skorupce. Walczyłam z nowym systemem do sprawozdawczości, który wymyślił jakiś urzędniczy specjalista, z kategorii myślicieli sądzących, że od mieszania herbata zrobi się słodsza. Nagle usłyszałam powarkującego na parapecie kota. Nasz kot, norweg, ma takie dźwięki w swoim zakresie głosowym. Patrzę, a na tarasie siedzi / leży ptaszeczek, maleńki dzwoniec, a jego patykowate nóżki, na lodzie rozjechały się w szpagacie. Wzięłam zmiotkę i łopatkę i wyszłam na zewnątrz. Ptak wpadł ze strachu w dygot jak w febrze. Nagarnęłam go na łopatkę i podrzuciłam lekko. Pofrunął bez problemu.

Myślę sobie – świat nie jest mój. Jest tak samo jaszczurki i dzwońca, jak mój. Dzięki temu że dokarmiamy ptaki, znamy je i potrafimy odróżniać, a one rewanżują się nam latem śpiewem i zjadaniem różnych larw. A jaszczurki pałaszują ślimaki, gąsienice, pająki i inne nie lubiane przeze mnie ziemne tałatajstwo.

 Tekst nie ma konkluzji. Ma życzenie. Chciałabym żeby moje dzieci, wnuki i wszelkie pra- też kiedyś miały taką możliwość pomóc jakiejś żyjącej drobinie. I miały z tego radość. Jeśli moje pokolenie nie zadba i nie skupi się na ekologicznym podejściu, moje życzenie może się nigdy nie zrealizować.

 

19. 12. 23
posted by: Urszula Wojnarowska-Curyło

Dobry los, czy szczęśliwy przypadek sprawił, że w przestrzeniach internetu natknęłam się na blog Kobieta XL- portal o wszelkich obliczach życia. Inspiratorką jego istnienia jest kobieta wielu umiejętności i pasji, Lublinianka, Magdalena Gorostiza. Za zgodą Autorki, wśród naszych Gościnnych występów zamieszczam jej relację z wyjazdu  Ugandy.

Gdyby nie Masika, nigdy pewno nie przyszłoby mi do głowy, by lecieć do tego afrykańskiego kraju. Wśród moich rozlicznych planów podróżniczych Uganda nigdy nie była brana pod uwagę. Na Masikę trafiłam przypadkiem na Facebooku. Ktoś napisał o dzielnej, młodej kobiecie, która założyła sierociniec i sama się nim zajmuje.

 Jako że, Kobieta XL promuje takie postawy, postanowiłam więc zrobić z Masiką wywiad. Rozmawiałyśmy długo przez telefon. Okazało się, że jest pielęgniarką, pół pensji przeznacza na utrzymanie dzieci, szuka zewsząd pomocy, bo ciągle na coś brakuje. Na czesne w szkole, na dowóz dzieci, na jedzenie. Wtedy jeszcze, w listopadzie 2018 roku dzieciaki mieszkały w starym budynku, który Masika dzierżawiła. Ale budowała już nowy obiekt i pilnie potrzebowała na wszystko pieniędzy.

 

Podobne artykuły:
Witajcie w Ugandzie - Ride 4 A Woman, czyli świat kobiet

Witajcie w Ugandzie - Ride 4 A Woman, czyli świat kobiet

 Zastanawiałam się, jak jej pomóc? Zbiórki pieniężne idą opornie, kto zechce wpłacać na dzieciaki w Ugandzie? Wpadłam więc na inny pomysł. Może wysyłać Masice rzeczy, które ona może spieniężyć? Okazało się, że Masika może sprzedać u siebie wszystko. Ubrania, buty, kosmetyki. Nie tylko dziecięce, ale też damskie i męskie.

 Do pierwszej wysyłki zaprzęgnęłam trzy przyjaciółki – Dorotę, Jole i Ewę. Zrobiłyśmy czystki w szafie i paczki powędrowały do Afryki. To był strzał w dziesiątkę. Masika bez problemu sprzedała ubrania. Miała solidny zastrzyk gotówki. Nowy sierociniec rósł w oczach, a dzieciaki musiały przecież jeść, chodzić do szkoły, potrzeby są na okrągło. Ogłosiłam akcję na Facebooku i dziś Masice pomaga już blisko 40 osób. Nie tylko z Lublina, ale z całej Polski!

 Pisałyśmy ze sobą praktycznie codziennie i nagle wpadłam na pomysł, by pojechać do Ugandy. Poznać Masikę, zobaczyć dzieciaki. Okazało się, że przy okazji mogę zobaczyć niesamowity kraj, w którym naprawdę jest co oglądać!

 Ale jak jechać? Samej? Trochę to wyglądało kiepsko. Wyjazd daleki, miło by było mieć jeszcze jakieś towarzystwo. I znowu Facebook zadziałał. Ogłosiłam wyprawę na podróżniczej grupie. Najpierw zgłosiła się Ewa z Warszawy, potem Wanda z Ostrołęki. Wanda dokooptowała resztę grupy. I w taki sposób nasza siódemka wylądowała nocą na lotnisku w Entebbe. Każdy z darami dla sierocińca, zapakowanymi w oddzielne torby. Masika przyjechała nas przywitać i zabrać przywiezione dla niej rzeczy. Choć z Kasese do Entebbe jest niecałe 400 km to droga zajmuje około 8 godzin. A jednak była na lotnisku i padłyśmy sobie wzruszone w objęcia. To był naprawdę fajny moment!

 Po nocy spędzonej z nami nad jeziorem Wiktoria, Masika ruszyła w podroż powrotną. I choć pobyt w sierocińcu mieliśmy zaplanowany już przed samym wyjazdem, ja zacznę relację z Ugandy właśnie od tego miejsca. Bo właśnie tam przeżyliśmy niesamowite chwile!

 Sam sierociniec jest poza miastem, na terenie parku narodowego. Solidna brama, wysokie mury. Wszystko ze względu na bezpieczeństwo.

 

masika

 

 

 

masika

 

 

 

- Niestety, inaczej się nie da – tłumaczy Masika otwierając nam bramę. - Boimy się kradzieży. Mamy tu już sporo rzeczy, w tym solar, który jest dla nas bezcenny.

 

 

 

masika

 

 Za bramą grupa dzieciaków, które witają nas radośnie. Są przywitalne śpiewy, pocałunki, objęcia. Dzieciaki zadbane, wszędzie bardzo czysto. Masika z dumą pokazuje, co już udało się zrobić.

Uwaga – sporo za nasze lubelskie paczki! Ostatnio Sylwek zatargał na pocztę ponad 100 kg darów, część z nich już do Masiki dotarła! I to co wyjechało z naszych szaf, zamieniło się w dziecięce sypialnie, jest sklep, który ma na sierociniec zarabiać!

 

 

 

masika

 

 

 

masika

 

 

 

masika

 

 Kazdy ma swoje łóżko i półkę.

 

 

 

masika

 

Jadalnia

 

 

 

masika

 

Sklep, który ma zarabiać na sierociniec.

 - Pokaż proszę przyjaciołom, co dzięki nim mamy – prosi Masika. - To nie są pieniądze wydawane na darmo.

 W sierocińcu mieszka 25 dzieci, najmłodsze ma 5 lat, najstarsze 15. Masika wysyła je do prywatnej szkoły, bo w tych publicznych, choć są darmowe, poziom jest kiepski. W klasie może być nawet około 200 uczniów! Masika chciałaby kupić jakikolwiek samochód, bo dowóz dzieci generuje kolejne koszty. W sierocińcu zatrudnione są 3 opiekunki, piorą, gotują, opiekują się dziećmi.

 

 

 

masika

 

 masika

 

Będzie obiad dla dzieciaków

 - Jedno dziecko to koszt minimum 50 dolarów miesięcznie – tłumaczy Masika. - Potrzeby są naprawdę ogromne, bez pomocy z zewnątrz w żaden sposób nie dałabym rady. A chciałabym zapewnić dzieciom wykształcenie, bo tylko ono gwarantuje przyszłość.

 

 

 

Po południu żegnamy dzieciaki. Zostawiamy je za wysoką bramą, pełne nadziei, że nie zapomnimy o ich potrzebach. Dla nas to przecież tak niewiele, dla nich możliwość godnego życia.

 Unice ma 13 lat i marzy o studiach medycznych. Wzorowo się uczy i zna świetnie angielski. Czy jednak będzie miała szansę, by swoje marzenie spełnić?

 - Może znajdzie się ktoś, kto zapewni jej wykształcenie – wzdycha Masika. - Modlę się o to codziennie.

 Ale dziś nie czas na troski. Siedzimy z dzieciakami, gadamy, odpowiadamy na ich pytania.

 

Po południu żegnamy dzieciaki. Zostawiamy je za wysoką bramą, pełne nadziei, że nie zapomnimy o ich potrzebach. Dla nas to przecież tak niewiele, dla nich możliwość godnego życia.

 

 

 

 

 

 

 

wanda

 

 Wanda, która na co dzień pracuje z młodzieżą, jako pierwsza organizuje wspólną zabawę. Uczy dzieciaki grać w „starego niedźwiedzia”, którego zamieniamy tu na goryla, Ewa i Beata natychmiast się przyłączają.

 

 

 

masika

 

masika

 

Ewa z Beatą i Wandą w akcji.

 

 

 

patricia

 Dzieciaki śpiewają nam piosenki, których nauczyła je Patricia, Brazylijka mieszkająca w Nowym Jorku. Przyjechała na tygodniowy wolontariat, jest architektką. Będzie robić dla Masiki plan szkoły.

 - Mam już kupiony teren, szkoła zarabiałby na sierociniec – wyjaśnia Masika, - bo inne dzieci płaciłyby czesne.

 Idziemy na wspólny spacer zobaczyć, gdzie będzie szkoła. Masika mówi, że to bardzo blisko. W rzeczywistości to kawał drogi przez okoliczną wioskę i już za kilka minut jesteśmy mokrzy. Kasese leży blisko równika i zawsze jest tu bardzo gorąco.

 

 

 

masika

 

 

 

masika

 Starsze dziewczynki pomagają nosić wodę do picia. Woda do myciia jest w studni w sierocińcu.

 Po południu żegnamy dzieciaki. Zostawiamy je za wysoką bramą, pełne nadziei, że nie zapomnimy o ich potrzebach. Dla nas to przecież tak niewiele, dla nich możliwość godnego życia.

 Magdalena Gorostiza

 

in Fraszki
19. 12. 13
posted by: Andrzej Curyło

Ja stosuję dietę cud,

gdyż jem kiedy czuję głód.

in Fraszki
19. 11. 29
posted by: Andrzej Curyło

Już Mickiewicz przewidział przyszłość dla Polaka:

Pan Tadeusz z Soplicą zaleją Robaka,

Czy wybór już skończony, czy może jest open?

A może tak Polonez, oburzył się Chopin.

Poloneza czas zacząć, abiturient jeden,

rzekł i zza pazuchy wyjął 0,7.

Od autora:

Niech autor tego wiersza i każda osoba

wie, że Robak przeżyje, a zginie wątroba.

in Ludzie
19. 11. 24
posted by: Urszula Wojnarowska-Curyło

 

Kończy się mój ulubiony czas w roku- jesień. Rzadko kto lubi tę późną porę o nieużywanej nazwie - przedzimie. Wrzesień, październik, kolory liści w ilościach i odcieniach obłędnych...Jak pięknie mówi poeta o liściach, że to jesienne pocałunki wiatru. A listopad? Komu przypada do gustu ten czas krótkiego dnia, chłodów, wietrzyska i siekącego deszczu? To normalne, że lubimy urodę. Ale cóż niezwykłego jest w fakcie, że w maju jest pięknie, w czerwcu oszałamiająco pachnie, w lipcu wchodzimy w czas urlopowego leniuchowania, w sierpniu zaczynamy delektować się ogromem owoców? Natomiast, gdy widzę w listopadzie mroźny błękit nieba, brązowoszare pnie drzew, słońce rześkie swym tnącym jak brzytwa światłem, doceniam urodę chwili. Nie lubię zimy. Zwłaszcza grudnia. Ten czas obrzydziła mi nachalność handlowców i pozory serdeczności , której wszędzie pełno. Zwykle w grudniu zewsząd atakują nas cynamonowo- kardamonowe zapachy, dźwięki dżingli i wszelkich, rzekomo, Mikołajowych dzwoneczków oraz życzenia wyrzucane bez uczuciowo, niczym „zapraszamy ponownie” w sklepie na b. Zawsze też przypomina mi się żarcik: zostaw, bo to na święta. I w parę dni później: jedz, bo się zepsuje... Ludzie jadą- dobrowolnie lub pod jakimś naciskiem- z drugiego końca kraju bądź kontynentu, żeby się tej rodzinnej atmosfery, i jak to się teraz mówi, „magii” świątecznej nałykać. A my, kobiety na uszach stajemy, żeby było jak w reklamie sklepu z wyposażeniem wnętrz z najwyższej półki. A przecież wysprzątany dom nie jest tym, co dla „rodzinności” jest najważniejsze. Mój przedświąteczny apel do kobiet brzmi: nie pozwól żeby Twój dom lśnił bardziej niż Ty. Nic nie musi być poukładane, posegregowane i wypucowane do absurdu, bo przedmioty nie są ważniejsze od ludzi. To tylko dekoracja dla naszego życia! Boję się osób kompulsywnie sprzątających, a w wielu z nas okres przedświąteczny wyzwala właśnie takie zachowania. Goście i rodzina, którzy nas odwiedzają, nie są zainteresowani faktem, że w szafach porządek jak żołnierza na półce i że na tych porządkach upłynęło nam 2 tygodnie życia. Żaden dzień się nie powtórzy. Czasu spędzonego na czynnościach nazywanych przeze mnie: zamiast bycia razem, nikt nam nie odda. Nasi goście, to nie inspekcja z ramienia perfekcyjnej pani domu i nie zapamiętają niczego z efektów tych przedświątecznych manewrów, a zapadną im w serce uśmiech, serdeczność, interesujące rozmowy, wspólne spacery lub śpiewy kolęd przy kominku. Droga Kobieto, sprzątasz, dekorujesz, pichcisz, pieczesz, z wywieszonym jęzorem lub na ostatnich nogach lecisz do spowiedzi, po drodze zapominając co istotniejsze grzechy, bo głowa napchana innymi myślami. A goście, jeśli przyjdą, to powiedzą, że nie głodni i nie w głowie im zachwyty nad efektem Twoich tytanicznych wysiłków, bo przyszli się spotkać i pogadać. Jak kiedyś- twarzą w twarz, a nie przez społecznościowe media. Ktoś z Czytelników może mi zarzucić, że namawiam do nicnierobienia. Cóż, czysto i bez proszka jest w sklepach meblowych, a jakoś nie wydaje mi się, że do tego miejsca pasuje słowo: rodzinnie. A tego nam właśnie potrzeba w szaleństwie obecnej doby. Poczucia, że jesteśmy ważni. My, a nie nasze ubranie, fryzura, buty czy paznokcie, wypucowane podłogi i nienaganne firanki. Cały ten pokaz i blichtr, to jedno wielkie zamiast. W życiu każdego są takie „zamiasty” różnych rozmiarów. Ważne, by nie przysłoniły tego, co w nim daleko istotniejsze.

 

in Fraszki
19. 11. 16
posted by: Andrzej Curyło

Trudno jest żyć w konsensusie,

kiedy seks jest na przymusie.

19. 10. 13
posted by: Urszula Wojnarowska-Curyło

 

Nie jestem filologiem. Moim guru w aspekcie polszczyzny jest profesor Jan Miodek. Od dawna miałam pragnienie, by nasz język wziąć w obronę przed językowymi chwastami. Wiem, sama niewiele zdołam zrobić, mogę najwyżej powalczyć z wiatrakami lub spróbować zawrócić Wisłę kijem. Nie mniej, na potrzeby II Skarbów Strzyżowian przygotowałam swoje wystąpienie w tej właśnie materii. Nie konsultowałam go z żadnym polonistą. Jeśli takiego wykształcenia Czytelnik doszuka się pomyłek i uproszczeń, proszę o powiadomienie mnie, bo jestem praktykiem słowa i słowo jest w centrum mojej osobistej i zawodowej uwagi. Zaczynajmy zatem od czasu sprzed blisko 200 lat. XIX w. to czas wielkiej polskiej literatury, troski o czystość języka i powstańczych zrywów, a te okoliczności sprzyjały szeroko pojętej polskości np. próbowano wtedy„obcy” uniwersytet zastąpić wszechnicą. Sytuacja geopolityczna uzasadniała obecność języków rosyjskiego i niemieckiego w mowie. Utrwalała wtręty z tych języków typu: wsio, chwatit, genug, ja (tak), ancug. Obecność w granicach ówczesnej Polski Lwowa i Wilna gwarantowała występowanie cech tych regionów – z zaśpiewem: proszy c’ebi , Kos’c’uszka, dźwięcznym h (wahadło, Bohdan) czy przedniojęzykowo-zębową spółgłoską ł (łapa), co słyszymy oglądając filmy z tamtych lat. W okresie międzywojennym mówi się o trwałej obecności gwary w polszczyźnie (bo ok. 80% Polaków nią się posługiwało), dopełnianej językami mniejszości narodowych (Rusini, Niemcy, Żydzi, Tatarzy) będącymi 1/3 całej populacji naszego kraju. Do języka ogólnego napływają wówczas i utrwalają się w nim pierwsze w dziejach polszczyzny anglicyzmy: mecz, trener, kort, dżokej, brydż, klub, biznes, komfort, strajk. Nowością w języku jest zaczynający się proces maskulinizacji form odnoszących się do kobiet – zwłaszcza zajmujących prestiżowe stanowiska (pani prezes, pani mecenas), a także nazwisk (pani Nowak, pani Curyło, pani Zaręba), chociaż ciągle obowiązują w tekstach urzędowych żeńskie postacie nazwiskowe (Nowakowa, Curyłowa, Zarębina, Nowakówna, Curylanka, Zarębianka).

 Lata II wojny światowej to czas słów – rodzimych i obcych, takich jak: nalot, sztukas, łapanka, godzina policyjna, getto, zsyłka, lagier, oflag, gestapo, ausweis. Koniec wojny to początek okresu niespotykanych ruchów ludności – ze wsi do miast, ze wschodu na zachód, spowodowanych zmianami granic państwa. W efekcie tereny ziem zachodnich i północnych, w których funkcjonuje tylko język literacki, to nowa jakość w historii języka polskiego – Polska stała się krajem narodowo jednorodnym z minimalnym procentem w pełni zasymilowanych mniejszości.

 Polska w latach 1945-1989 jest państwem należącym do bloku krajów tzw. demokracji ludowej. Realia tego okresu znalazły odbicie w języku: pegeer, sojusz robotniczo-chłopski, inteligencja pracująca, żelazna kurtyna, komitet centralny, gospodarka planowa, tysiąclatka, strajk okupacyjny, kartki na żywność, pewex, beton partyjny, pieriestrojka. Były to zarazem czasy cenzury przekazu, który przed 1989 r. nazwano nowomową (za Orwellowskim newspeak).Czasy gierkowskie to ogromny przyrost nowego słownictwa naukowego, technicznego i zawodowego (np. koparka, kruszarka, ładowarka, zwałowarka, montażownia, nastawnia, wykańczalnia). Dzięki środkom masowego przekazu i ograniczonym – ale postępującym, zwłaszcza po 1956 roku– kontaktom ze światem, przenikały do polszczyzny z Zachodu anglicyzmy: big-beat, dżinsy, hit, trend, prezenter, relaks, serial, western. Powojennie powstałe zapożyczenia to zapożyczenia sztuczne tj. wyrazy utworzone współcześnie, z greki i łaciny typu: dyktafon, kserokopia, logopedia. Rzeczywistość elektroniczna, która wkroczyła po 1989 roku i coraz powszechniejsze obcowanie z komputerem, internetem, pocztą mailową, telefonem komórkowym zmieniło radykalnie sposób porozumiewania się. Komputerowy świat wprowadził setki anglicyzmów, takich jak: digitalizacja, haker, laptop, link, reset, skaner, serwer, smartfon, spam. Potwierdzeniem wpływu elektroniki jest model budowy: e-...., takich jak: e-podpis, e-mail, e-faktura, e-PIT. W mowie potocznej odbierane są one jako obce polszczyźnie. Utrwalane za sprawą reklam zapadają  w świadomość i traktowane są neutralnie – zwłaszcza przez młodych ludzi stykających się z nimi od dzieciństwa. Wyraźna jest dominacja języka angielskiego w nazewnictwie gospodarczo-ekonomicznym: audyt, biznesplan, deweloper, grant, non profit, rating, sponsoring. W codziennym języku zauważalne jest anglizowanie wymowy nawet takich form, które są w dziedzictwem innych kręgów kulturowych jak: Dżosef Reicinger , kawa Dżejkobs, walka Dejwida z Golitem. Wpływ angielszczyzny widać wszędzie. Pokolenia starsze wzmacniały ekspresję wypowiedzi wtrętami obcojęzycznymi używając sentencji greckich, łacińskich, francuskich, niemieckich i rosyjskich – ad vocem, pardon, fertig, bumaga, chwatit. W wypowiedziach młodszych generacji tę funkcję pełnią wtręty angielskojęzyczne: sorry, wow, jestem cały happy, power, afterek, biforek, debeściak, kesz, lajcik. Młodzi Polacy żyją w rzeczywistości elektronicznej. Charakterystyczny dla języka informatycznego megabajt jest źródłem popularności cząstki mega – : megawypas( znakomite warunki), megamózg( wybitny student). Inny termin – reset– stał się wariantem wypoczynku, relaksu, odnowy, zregenerowania się, a dilejtowanie kasowania. To zwrot popularny w języku sportowym, gdzie wraz z masakrowaniem wyparło wygrywanie, zwyciężanie, pokonywanie, faulowanie, przegrani nazywani są rozstrzelanymi lub zgilotynowanymi, a ich zwycięzcy poczuli krew i byli ich katami. Ekspansywność języka młodzieży to widoczna cecha polszczyzny po 1989 r., budują oni dwa światy językowe – ludzi młodych i starszych, nierozumiejących kontekstu słów typu: lol, flow, beka, dzban, wtopa. Charakterystyczne dla slangu młodzieżowego są ucięcia jak: komp, siema, dozo, nara, spoko, cze. Postępującą brutalizację codziennej mowy, lansują media z telewizją na czele. O potoczności świadczą takie formy, jak: strasznie, fajnie, szajba, jaja, facet, dobra, dzięki. Wulgarność stała się znakiem rozpoznawczym Polaków w Europie. Przeklinają wszystkie grupy społeczne, a usprawiedliwianie takich słów prowadzi do powstawania społecznych mitów, że forma zajebisty, kiedyś wulgarna, stała się neutralna.

Zmiany w języku są znakiem czasu. Coraz powszechniejsze jest przekonanie o zasadności nieodmieniania nazwisk – zwłaszcza w tekstach urzędowych: Pawłowi Krypel, zamiast Pawłowi Kryplowi, tradycyjne państwo Curyłowie wypierane są przez: państwo Curyło. Odchodzą grzecznościowe zwroty zawierające nazwiska pani Rędziniak, panie Haligowski, pani Gruszczyńska, zastępowane modelem imiennym, lansowanym szczególnie przez firmy, banki: panie Andrzeju, pani Ulu, pani Mariolko – bez względu na różnice wiekowe między partnerami rozmowy. Zwracanie się po imieniu obowiązuje programach telewizyjnych, a w wołaczach tychże imion przewagę zyskuje mianownik: żegnaj Hubert (Hubercie); dziękujemy Kasia( Kasiu). Model imienny, zaczyna się pojawiać nawet w relacjach rodzice–dzieci, teściowie–synowe/ zięciowie, tak jak odchodzą w przeszłość zwroty typu: proszę babci, niech mamusia zobaczy, niech tatuś powie, czy wujek przyjdzie?, zastępowane przez powszechne już „tykanie”: chodź, babciu, zobacz, mamo, powiedz, tato, przyjdziesz, wujku?To są znaki czasu rzeczywistości geopolitycznej, ekonomicznej, cywilizacyjnej, ukształtowanej w ostatnich latach dziejów polszczyzny.

Dawno w niebyt odeszły prześliczne określenia ilości- półtrzecia czyli dwa i pół, czy samoczwart tj. we czworo. Otrzymując spadek po mamie nie mówimy, że to macierzyzna, podobnie jak po babci- babizna. Gdy mamy zastrzeżenia do czyjegoś intelektu, nie mówimy o tej osobie- to hebes ( z łaciny tępy, głupkowaty) lub gułaj (gamoń). Tchórza określano kiedyś cykoriantem, dłużnika debitorem a opoja dusikuflem. Przekleństwa zapewne też były barwniejsze, do dziś w pamięci miłośników wojaka Szwejka pozostało: „od Krakowa wieje wiater, wszystko idzie na sermater”... Mnogość i barwność tych określeń każe mi się zastanowić czy kiedyś powstanie zawód tłumacza z polskiego na polski?

 

in Fraszki
19. 10. 05
posted by: Andrzej Curyło

Jeden by nie chciał,

a drugi woli,

być w posiadaniu,

słabej silnej woli.

19. 09. 30
posted by: Urszula Wojnarowska-Curyło

 Z czasów bycia chórzystką pozostało mi wspomnienie ćwiczenia artykulatorów poprzez dokładne wymawianie zdania : „Już październik jest za płotem, przeszedł cicho poprzez sad.” Właśnie dziś przeszedł z wiatrem, chmurami, chlustającym deszczem, więc wcale nie przechadzał się cicho. Ale już jest, umalowany, „ukoralowany” jarzębiną i głogiem, z czerwonymi „ włosami” z dzikiego wina. Jeszcze chwila i z ładną pogodą zaleje nam dusze zachwytem nad urodą jesieni. Bardzo lubię jesień- od sierpnia po listopad włącznie, to mój czas. Zawsze dobry i zawsze mi sprzyjający.

 Kiedyś październik miał dwie konotacje. Dla jednych był miesiącem oszczędzania, dla kolejnych był miesiącem modlitwy różańcowej. Obecnie, gdy o uwagę zabiega mnóstwo przeróżnych aktywności, wydarzeń, osób, ten najdłuższy w roku miesiąc (tak, tak- w związku z przejściem w czas zimowy jest o godzinę dłuższy od pozostałych, 31- dno dniowych miesięcy), znany bywa jako: miesiąc walki z rakiem, miesiąc Seniorów, miesiąc cyberbezpieczeństwa w Europie, miesiąc dobroci dla zwierząt, miesiąc różowej wstążki, miesiąc budowania świadomości społecznej na temat zespołu Downa, miesiąc ważenia tornistrów, miesiąc bez przemocy, miesiąc Skarbu Narodowego, ufff...Dużo tego!

 A ja chciałabym zwrócić uwagę miłych Czytelników na skarby słowa zawarte w polskich przysłowiach dotyczących patronów z tego uroczego miesiąca.

 „ Po świętym Franciszku chodzi bydło po owsisku.”

 „O świętej Brygidzie babie lato przyjdzie.”

 „ Święta Jadwiga szczapy dźwiga.”

 „ Święty Łukasz, czego po polu szukasz?”

 „ Święta Urszula perły w polu rozsnuła.”

 I w związku z tym, życzę tak Państwu jak sobie, by jak najdłużej były z nami dni z babim latem, a święta Urszula perły z przymrozków zatrzymała w swym skarbcu do późnego listopada.

 

in Fraszki
19. 09. 19
posted by: Andrzej Curyło

Najpierw był chaos,

a potem Mao.