Znów listopad

17. 10. 27
posted by: Urszula Wojnarowska-Curyło

Znów wielkimi krokami zbliża się ta jesień, na którą nie czekamy. Nie widzimy w listopadzie dni, których lwią część możemy przeznaczyć na odpoczynek po pracowitej wiośnie i intensywnym lecie. Nie kojarzy się ten czas z większą chęcią posiedzenia w domu z herbatką malinową w ręku. Ani z ciepełkiem całkiem innym, niż to upalne. Widzimy za to rachunki za ogrzewanie, ponosimy koszty leków,  widzimy stosy chusteczek wspierających nas w walce z katarem, bure niebo, po którym wietrzysko rozmiata we wszystkie strony siekący deszcz… I tylko pocieszające jest, że nadchodzi Wszystkich Świętych. W tym roku, wyjątkowo niefortunnie, bo w środę i żadnego weekendu, nawet najkrótszego, w takim przypadku zrobić się nie da.

Nie znam osoby, na której nie robi wrażenia dzień, w którym wszyscy święci balują w niebie. Łuny nad cmentarzami robią wrażenie nie tylko na tych, którzy wierzą w życie po życiu. Naturalnie, ci co nadal są na Ziemi, gorączkowo porządkują doczesne miejsca wiecznego spoczynku tychże „balujących”. Praca na cmentarzach wre. Część prac to czyszczenie nagrobków, czasem raz do roku, czasem częściej. Pojawiają się całkiem nowe grobowce, bywa -  powstają na miejscu grobu któregoś z przodków. Czasem okazałe i zwracające przez to uwagę przechodnia, czasem dziwaczne czy obłożone mrozoodpornymi płytkami. De gustibus… Niekiedy widzę groby nie odwiedzane od lat, z zamazanymi tablicami, kruszejące, zaniedbane, popadające w niepamięć. Mam coraz więcej znajomych po drugiej stronie życia. I takie moje szczęście, że większość to osoby, co do których jestem spokojna o ich szczęśliwą wieczność. Wspominam sobie mojego dziadka Jana i jego opowiadania o sannie, drugiego dziadka – koniarza, więc temat opowiadań dokłądnie określony, choć namiętność ta na mnie nie przeszła. Myślę o prababci Marii, osobie twardej, walecznej, zasadniczej i niezwykłej. Wspominam ciocię Elę, którą jeden z restauratorów baranowskiego kościoła uwiecznił jako anioła. Myślę o Waldku, który uczył mnie grać w brydża, a ja nie okazałam się zbyt pojętną uczennicą – ot, ciut więcej jak „dziadek”. Myślę o mojej ukochanej polonistce – pani Mataszewskiej, która zorientowawszy się, że moja wiedza gramatyczna, to tylko pozłotka, przez rok udzielała mi nieodpłatnych lekcji, aż nie było dla mnie na tamtym etapie żadnych zawiłości w tej materii. O mojej rygorystce - anglistce rozmyślam, która donosiła rodzicom nie tylko jak się nie nauczyłam (jak mawiała: języka się uczy na pamięć, bo na rozum, to jak się już na pamięć umie), ale także, gdy byłam zbyt lekko ubrana. A na ostatnim zdjęciu, które mi niedługo przed swą śmiercią podarowała, napisała, że dla swojej ulubienicy i że teraz i na zawsze…Myślę o wielu osobach, którym nie zdążyłam powiedzieć niczego dobrego czy miłego. O Jadzi, o Krzyśku, o Tadziku, o Ani, o Mirku i Wiesi. Myślę o mojej przyjaciółce Marcie, z którą przegadałam po jej odejściu więcej godzin, niż zdążyłyśmy za życia. Z dumą wspominam spotkania i rozmowy z Ryszardem Kapuścińskim – ile dałabym teraz, żeby móc go znów posłuchać.

„Umarłych wieczność dotąd trwa, dokąd pamięcią im się płaci” powiedziała Wisława Szymborska. Zastanawiam się czy nie myślę o nich zbyt rzadko i tak bardziej przy znaczącej okazji. I czy kiedyś nie zostanę zapytana: miałaś czas pamiętać ich drobne potknięcia, a dobre kroki ci umknęły. Obiecuję sobie, że to zmienię. I miesiące, lata lecą w tych obiecankach. TY Też tak masz?