Przedzimie

17. 11. 17
posted by: Urszula Wojnarowska-Curyło

Przygnębiający jest czas przedzimia. Ten krótki i najczęściej bezsłoneczny okres jest nie dla mnie. Nadto zaczynają się żniwa w handlu, więc w moim życiu startuje czas niechodzenia do sklepów. Wszelkich. Ja w ogóle nie lubię zakupów, tu mogę się powołać na świadectwo mojego męża. Decyduję się szybko i ostatecznie. Szoping to dla mnie dyscyplina obca, kojarzona ze stratą czasu. Nigdy Andrzeja nie prosiłam, aby pojechał ze mną kupić dla mnie buty czy sukienkę. Zupełnie nie rozumiem w jakim, to jego towarzystwo, miałoby być celu. Nie jestem niedojdą, która nie potrafi podjąć decyzji w czym jej do twarzy. Posiadam czynne prawo jazdy na cały rok, na miasto, wieś, autostradę oraz parking. Nie potrzebuję więc kierowcy. Jak chcę coś dla siebie kupić nie muszę mieć pretekstu typu okazja czy święta. Irytuje mnie nachalność, wszędzie, a zwłaszcza w handlu.

Wkurzają mnie wszechobecne reklamy świąteczno – mikołajowe. Denerwuje mnie włażenie nachalnego konsumpcjonizmu w moją przestrzeń. Do szału mnie doprowadzają komputerowe ciasteczka, które, mam wrażenie, w myślach czytają. Czasem nawiedza mnie przeświadczenie, że to coraz bardziej nie mój świat.

A wszystko to tak we mnie buzuje, bo uroda z jesieni opadła, została posprzątana, jak nie służbami komunalnymi, to wiatrem, a zima biała jeszcze hen, wysłała tylko szron na przeszpiegi. Nie, nie, absolutnie jej nie przywołuję, wręcz niech sobie pani Zima siedzi jak najdłużej z daleka ode mnie. Jakby tu powiedzieć – póki co, niczego miłego w najbliższych dniach się nie spodziewam.

E, chyba przesadziłam. Jest jednak coś. Miłe zdarzenia z codzienności to nasi karmnikowi goście. Oczywiście moglibyśmy się uprzeć, że jeszcze czas, jest bezśnieżnie, więc niech sobie lecą szukać czegoś na polach. Ale to nie u nas. No co zrobić, skoro tak nam się podoba, że ptaki nas rozpoznają i w odległości pół metra od nas siedzą, spokojnie czekając aż nasypiemy słonecznik. Przywołują nas, gdy się jedzonko rozejdzie po dziobach i brzuszkach, siadają na parapetach i zaglądają do domu. Zdarza się niestety, że to podfruwanie pod nasze bardzo duże okna, źle się dla nich kończy. Nie widząc szyby, uderzają w nią z impetem. I giną, niestety. Ale to rzadkość na szczęście. Każdego dnia , przy porannej kawie, zawieszamy wzrok na buszujących w ziarnach kowalikach,dzwońcach, czarnogłówkach, mazurkach i bogatkach, przepędzamy sójki i cukrówki oraz sroki. Natomiast dzięcioły wszelkie – prosimy pięknie, mogą się częstować. Nasz młody kotek ma zdziwienie w oczach : czemu oni tak stoją przy oknie i się gapią na nie wiadomo co. Wykorzystuje nasze zapatrzenia i bezszelestnie układa się na kamiennym stoliku. Czasem zdarza się, że zostaje nam czerstwy chleb. Wówczas Andrzej rozkłada kromki przed domem i wkrótce potem, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, pojawiają się gawrony, zabierają każdy po jednej kromce i rozsiadają się na drzewach. Teraz mają z tym rozsiadaniem problem, bowiem sąsiad skorzystał z „lex Szyszko” i wyciął cały sad, który wiele lat rozpościerał się poniżej naszego domu. Przecież „wolnoć Tomku w swoim domku”.

Jakiś czas myślałam, że niewiele osób dokarmia ptaki. Póki w takich prywatnych pogwarkach nie podsłyszałam jak ten i ów komentuje, kto u niego w karmniku bywa. I ciepło mi się zrobiło na sercu, że chociaż w rozmowy ptaszarzy polityka nie wepchnęła swego nosa.