Logopedyczne 2

17. 07. 21
posted by: Urszula Wojnarowska-Curyło

No, nie wytrzymam. Co pewien czas musisz znieść jakieś zawodowe treści. Od już dłuższego, liczonego w latach, czasu mam terapie z coraz większą grupą dzieci niemówiących, powiedzmy trzy i kawałek letnich. Jest dziewczynka, niech ma na imię Vanessa, zasób słów zrozumiałych około 6, no może 8. Pozostałe wyrazy zastępuje takim chrząknięciem typu: hm albo km. Dla jasności jej komentarz pewnej ilustracji brzmi: mama i hm am hm. Co należy tłumaczyć: mama i dziecko jedzą lody. Bo: tata hm km oznacza: tata jedzie autem. No to próbuję przez zwierzęta i ich odgłosy. I tu niespodzianka. Pokazuję lisa a Vanessa mówi bardzo wyraźnie: jeloł, pokazuję owcę i słyszę: łajt i tak przez wszystkie posiadane obrazki zwierząt. Okazuje się, że do dziecka mówię ja i bajki uczące podstaw języka angielskiego. Ostatnio miałam osiągnięcie zawodowe i zamieniłam blek, czyli czarne kurczątko, na pi-pi.

Jeśli prowadzi się kilkanaście sesji terapeutycznych dziennie, to trzeba mieć sporą elastyczność. Patrzę w ostatni dzień przyjęć i tak: dziecko z mpd, opóźniony rozwój mowy, afatyk, dwóch laryngektomowanych, sepleniący, znów afatyk, jąkających się trójka, osoba z nosowaniem, chłopak z przedłużającą się mutacją, chłopak z rotacyzmem i dwoje z wadami zgryzowymi. Np. to dziecko z opóźnionym rozwojem mowy ma mamusię, która siedząc przy biurku w gabinecie nie patrzy i nie słucha co robię z jej dzieckiem, ale wyjmuje z torebki „dzieło” Danielle Steel i spokojnie pogrąża się w lekturze. Spuszczę kurtynę miłosierdzia na innych rodziców, którzy podpowiadają dzieciom prawidłową odpowiedź scenicznym szeptem, choć siedzimy we troje w odległości metra od siebie. Ciekawe czemu w domu nie są tacy chętni żeby odpowiadać na dziecka pytania, albo żeby chociaż je zadawać?

Późno mówiące dzieci, to już prawie epidemia, do tego usprawiedliwiana, nie wiem skąd wziętą, teorią: to chłopak, chłopcy mówią ZAWSZE (!!!!!) później. Tak jakby od tego co miedzy nogami zależała komunikacja. I co z tego, że gdzie się da rozgłaszam - najpóźniej do 26 miesiąca życia dziecko ma się porozumiewać, nie: mówić bez dziecinnej artykulacji, ale porozumiewać, a nie na wszystko wskazywać palcem i mówić :o!

Mam takiego dwulatka, Xawerego zresztą, to ten od: o!. ( "Proszę pamiętać, to Xawery, a nie Ksawery"- zwróciła mi uwagę mama). Kiedy go poprosiłam, aby bajeczkę typu parawanik rozłożył, on próbował na niej przesuwać obrazki kciukiem, jak na smartfonie. Był akurat z dziadkiem, poprosiłam aby włączył światło w gabinecie, dziadek wziął chłopca na ręce, a ten próbuje je włączyć kciukiem przesuwając po włączniku. Rodzice, w rozmowie wstępnej, wyparli się faktu, że w ich domu technika to najważniejszy domownik, zatem laptop, tablet i smartfon są w użyciu bieżącym , a telewizor włączony jest od świtu do nocy. Dopiero dziadek powiedział mi w zaufaniu, że nawet gdy przychodzą goście, nawet gdy jest wigilia, telewizor jest włączony zawsze, a dzieciom każdego dnia daje się – starszemu laptopa do gier, młodszemu smartfon z bajkami i można świętować, żyć, pracować. A że chłopcy nie mówią (pięciolatek mało i z dużymi problemami w artykulacji, 2-latek wcale), to nic, bo „w tej rodzinie chłopcy mówili zawsze późno”.

Z problemami logopedycznymi osób dorosłych radzę sobie bez większych trudności. Natomiast, prawdę mówiąc, główny problem w mojej pracy z dziećmi polega na tym, że nie nauczono mnie pracować z osobami niezainteresowanymi kontaktem słownym. Różne wymyślane przeze mnie bajeczki, rymowanki, zagadki, o sudoku nie mówiąc, nie inspirują dziecka do podjęcia rozmowy- ono chce ruszających się obrazków. Nie jest emocjonalnie dostępne. I rośnie, uczy się, studiuje, potem żeni albo wychodzi za mąż, dzieci ma i zupełnie nie wie co wtedy zrobić, bo nie da się dziecka wyłączyć, nie ma się do dyspozycji siedmiu żyć.. I nie opowiadam Ci tu bajek, tylko konkluzję z wczorajszego dnia. Bo coraz szersza jest grupa rodziców, którzy potrzebują dzieci, nie potrzebujących rodziców.