Sezon ogórkowy

23. 08. 25
posted by: Urszula Wojnarowska-Curyło

 Ogórki to europejski wynalazek- z ich orzeźwiających właściwości korzystał i wychwalał je sam Juliusz Cezar, natomiast warzywa te do Ameryki wywiózł w XV wieku Krzysztof Kolumb, zostawiwszy je dla hodowli na Haiti. Smakoszem ogórków był Ludwik XIV, marzył o ich konsumpcji przez cały rok, więc jego służby wymyśliły dla tego warzywa …  szklarnię.           Sezon ogórkowy, to synonim sezonu letniego, wakacyjnego, kiedy zwalnia tempo życia, ludzie urlopują się - jedni pod gruszą, inni na wczasach, a kolejni na działkach, w ogródkach, w kuchniach - robiąc przetwory. Na rzeczone ogórki jest mnóstwo przepisów, w które zaangażowane są ingrediencje wszelakie, i kwaśne i słodkie i ostre. Same bezkonkurencyjne kiszone robione są na dziesiątki sposobów. Ale nie o przepisach chcę się dziś wypowiadać, bo kto mnie zna ten wie, że kompletnie się na tym nie znam. U nas przetwory robi mój mąż, zresztą on także nam gotuje, a robi to znakomicie. Bieżący sezon ogórkowy ma dla mnie koloryt ciszy przed burzą. Bo jesienią najprawdopodobniej czekają nas wybory, więc spokój, który trwa, jest spokojem pozornym, niczym przed erupcją wulkanu. I muszę powiedzieć, że bardzo boję się tej ciszy szykowania. Bo ja nie lubię w naszym narodzie tego, że gdzie dwóch Polaków, tam trzy opinie. Nie lubię tego, że normą się stało, by dla każdego mieć inną narrację, by niczym baba z magla, rozmówcy przypadkiem nie zrazić, a wyciągnąć jak najwięcej informacji. Nie lubię tego braku wzajemnego zaufania, podkradania pomysłów, obrzucania się pomówieniami. Nie lubię tego, że taki czas wyostrza reakcje, a że nie zawsze słowa, które w ferworze wyborczego wiecowania padają są prawdą, to co? Potem się sprostuje jakimś drobnym druczkiem na ostatniej stronie.                                                                                         Miałam kiedyś epizod pracy w jednej z rzeszowskich szkół, w której dyrekcja ukończyła wyższe studia w zakresie szczucia pracowników na siebie. Była sprytna i dlatego udawało jej się zajmować to stanowisko lat kilka. A grono było tak podzielone, że grobowe milczenie w pokoju nauczycielskim było normą. Do tego małżonek dyrekcji miał wielkie wpływy u osoby, która pozornie nie miała wiele do powiedzenia akurat materii oświatowej, ale de facto pociągała za wiele rzeszowskich sznurków. Kiedy, wskutek różnych okoliczności, prawda o ręcznym sterowaniu naszymi relacjami ujawniła się, osobom uczestniczącym w owych „tańcach”, wygrywanych na nutę dyrekcji, nagle, jakby łuski spadły z oczu. Zobaczyliśmy w sobie to, co przeróżne szeptane pomówienia nam zasłaniały. Że jesteśmy profesjonalni w tym co robimy, że potrafimy współdziałać i bez utarczek dążyć do celu, że każdy ma wprawdzie jakieś mankamenty i wady, ale one nie powinny nam przesłaniać dobra w danej osobie. Zobaczyliśmy partnerów do współpracy.

 

I mam takie marzenie, żeby w sezonie ogórkowym zacząć patrzeć na drugiego człowieka wzrokiem nie przepojonym oparami politycznych resentymentów. Może chociaż niektórym się uda.