Śmierć przymiotnika

21. 05. 16
posted by: Urszula Wojnarowska-Curyło

 Pamiętam ogromne wrażenie jakie zrobił na mnie pierwszy kontakt z kwiecistą polszczyzną Brunona Schulza ze, jakżeby inaczej, „Sklepami cynamonowymi”. Zachwycałam się mnogością określeń na, najbanalniejsze nawet, przedmioty czy rośliny. Ten niezwykły i barwny język, porównałabym do muskania klejnotów, podziwiania blasku złota czy przymierzania bezcennej biżuterii. Taki bogaty styl zrobił na mnie kolosalne wrażenie i w żadnym wypadku nie widziałam w nim, nie specjalnie lubianej przeze mnie, przesady.

Oczywiście rozumiem, że nie każdemu musi podobać się ta sama literatura. Uważam jednak, że powinna się nam podobać poprawna i piękna polszczyzna. Bo nasz język to prawdziwie wspólny, narodowy (ach, jak mi żal, że tak to słowo wyświechtano) skarb. Niestety, z rzadka zdarza mi się spotykać osoby, których wypowiedzi słucha się z przyjemnością. Pomijam najczęstszą, fatalną emisję i dykcję, nagminne: zrobiom, wezmom, chcom, z tym agresywnym zaciskaniem ust, co tak właśnie paskudnie brzmi. Zaciskanie ust i zębów skutkuje także małą przestrzenią dla języka, zatem wszystkie głoski szumiące zyskują niewłaściwą barwę, a sam głos staje się irytująco nosowy. Wypowiedzi są często pozbawione zasady mówienia myślami, frazami czy zdaniami, w tempie niczym z końcówki reklamy, a także nasycone anglicyzmami, bo to bardziej europejsko brzmi. Ale nad tym wszystkim da się popracować i poprawić. Niestety, czarno widzę treść wypowiedzi. Ale od początku. Gdy pytam w gabinecie dziecko powiedzmy 7-9-cio letnie np. jaka jest twoja rodzina? W odpowiedzi najczęściej słyszę: fajna, ok, spoko. Nie ma rozwiniętego zdania, nie ma przymiotników – sympatyczna, pracowita, wesoła, liczna, spokojna... Gdy pytam młodsze dziecko powiedzmy o kolor, to w odpowiedzi słyszę ich nazwy po angielsku, bo takie dziwactwa jak bladożółty, rozbielony pomarańczowy lub nasycony zielony, to nawet nastoletniej dziewczynie się nie zdarzają. Pytanie choćby o orientację w schemacie własnego ciała czy przestrzeni to już całkowita porażka- no za tym, no tam, no takie. Nie ma : wewnątrz, zza, spoza, czy bardziej skomplikowane: np. ponad, lecz lekko z lewej. Zastanawiałam się skąd się to zjawisko bierze? I wreszcie wiem. Bierze się z bycia obok. Nie ma wspólnych zakupów, bo co się da, kupuje się w internecie i dziecko, jeśli w ogóle dopuszcza się je do decyzji, decyduje wyłącznie patrząc, nie zna nazwy, bo po co? Nie słyszy jej. Bo w jakich okolicznościach? Wspólne posiłki? Raczej wspólne siedzenie przy grillu czy jedzenie pizzy zamówionej na dowóz. Wspólne czytanie? Chyba jak nawigacji wysiądzie głos. Pisanie, choćby sms-ów, wykluczone, przecież można go podyktować. Drugi rok zdalnego nauczania i co czytam? Że są dzieci, które zapomniały jak się trzyma w ręku ołówek czy długopis. Podobno zdarzyło się, że dziecko zapomniało jak się odręcznie pisze..

A wracając do moich skojarzeń z biżuterią. Czemu ja się dziwię, skoro sami jubilerzy mówią, że teraz w biżuterii złotej czy srebrnej najmniej jest szlachetnego kruszcu. Co się da pogrubić, nadmuchać, żeby robiło wrażenie bogactwa, to tak się robi. Laboratoryjnie wytwarza się wszelkie „kamienie szlachetne”. Zatem czemu ten proces pauperyzacji miałby ominąć coś tak delikatnego jak język...