Przedzimie u drzwi...

19. 11. 24
posted by: Urszula Wojnarowska-Curyło

 

Kończy się mój ulubiony czas w roku- jesień. Rzadko kto lubi tę późną porę o nieużywanej nazwie - przedzimie. Wrzesień, październik, kolory liści w ilościach i odcieniach obłędnych...Jak pięknie mówi poeta o liściach, że to jesienne pocałunki wiatru. A listopad? Komu przypada do gustu ten czas krótkiego dnia, chłodów, wietrzyska i siekącego deszczu? To normalne, że lubimy urodę. Ale cóż niezwykłego jest w fakcie, że w maju jest pięknie, w czerwcu oszałamiająco pachnie, w lipcu wchodzimy w czas urlopowego leniuchowania, w sierpniu zaczynamy delektować się ogromem owoców? Natomiast, gdy widzę w listopadzie mroźny błękit nieba, brązowoszare pnie drzew, słońce rześkie swym tnącym jak brzytwa światłem, doceniam urodę chwili. Nie lubię zimy. Zwłaszcza grudnia. Ten czas obrzydziła mi nachalność handlowców i pozory serdeczności , której wszędzie pełno. Zwykle w grudniu zewsząd atakują nas cynamonowo- kardamonowe zapachy, dźwięki dżingli i wszelkich, rzekomo, Mikołajowych dzwoneczków oraz życzenia wyrzucane bez uczuciowo, niczym „zapraszamy ponownie” w sklepie na b. Zawsze też przypomina mi się żarcik: zostaw, bo to na święta. I w parę dni później: jedz, bo się zepsuje... Ludzie jadą- dobrowolnie lub pod jakimś naciskiem- z drugiego końca kraju bądź kontynentu, żeby się tej rodzinnej atmosfery, i jak to się teraz mówi, „magii” świątecznej nałykać. A my, kobiety na uszach stajemy, żeby było jak w reklamie sklepu z wyposażeniem wnętrz z najwyższej półki. A przecież wysprzątany dom nie jest tym, co dla „rodzinności” jest najważniejsze. Mój przedświąteczny apel do kobiet brzmi: nie pozwól żeby Twój dom lśnił bardziej niż Ty. Nic nie musi być poukładane, posegregowane i wypucowane do absurdu, bo przedmioty nie są ważniejsze od ludzi. To tylko dekoracja dla naszego życia! Boję się osób kompulsywnie sprzątających, a w wielu z nas okres przedświąteczny wyzwala właśnie takie zachowania. Goście i rodzina, którzy nas odwiedzają, nie są zainteresowani faktem, że w szafach porządek jak żołnierza na półce i że na tych porządkach upłynęło nam 2 tygodnie życia. Żaden dzień się nie powtórzy. Czasu spędzonego na czynnościach nazywanych przeze mnie: zamiast bycia razem, nikt nam nie odda. Nasi goście, to nie inspekcja z ramienia perfekcyjnej pani domu i nie zapamiętają niczego z efektów tych przedświątecznych manewrów, a zapadną im w serce uśmiech, serdeczność, interesujące rozmowy, wspólne spacery lub śpiewy kolęd przy kominku. Droga Kobieto, sprzątasz, dekorujesz, pichcisz, pieczesz, z wywieszonym jęzorem lub na ostatnich nogach lecisz do spowiedzi, po drodze zapominając co istotniejsze grzechy, bo głowa napchana innymi myślami. A goście, jeśli przyjdą, to powiedzą, że nie głodni i nie w głowie im zachwyty nad efektem Twoich tytanicznych wysiłków, bo przyszli się spotkać i pogadać. Jak kiedyś- twarzą w twarz, a nie przez społecznościowe media. Ktoś z Czytelników może mi zarzucić, że namawiam do nicnierobienia. Cóż, czysto i bez proszka jest w sklepach meblowych, a jakoś nie wydaje mi się, że do tego miejsca pasuje słowo: rodzinnie. A tego nam właśnie potrzeba w szaleństwie obecnej doby. Poczucia, że jesteśmy ważni. My, a nie nasze ubranie, fryzura, buty czy paznokcie, wypucowane podłogi i nienaganne firanki. Cały ten pokaz i blichtr, to jedno wielkie zamiast. W życiu każdego są takie „zamiasty” różnych rozmiarów. Ważne, by nie przysłoniły tego, co w nim daleko istotniejsze.