Co ta pora roku w sobie ma, że na wiosnę zaczyna się knuć: a może zacznę biegać, albo jakąś siłownię wdrożę? Nie żebym uważała, że chęć podobania się sobie czy komuś, to jakaś wątpliwa moralnie sprawka. Patrzymy na wyłażące z ziemi kwiecie, a ono wiotkie, smukłe i powabne - jak co roku. A ja/my, najczęściej z niedotrzymanym postanowieniem wielkopostnym w kwestii słodyczy, z niezrzuconą oponą zimową i całkiem już sporą letnią.
No to może rozpocząć okres: czas wiosennego wciągania brzucha, prostowania pleców i wyższych obcasów? Burzę się przeciw temu powiedzeniu, że poznać pana po cholewach, a jednocześnie gdzieś w tyle głowy mam, że może jednak tak. Taka to jest teraz tendencja, że poprawiamy co się da, a jak się nie da, to nie pokazujemy. Właśnie- pokazujemy, na pokaz, a niech zobaczą...
Niby nic złego. Większości zależy, żeby znany był jego lepszy profil, nawet jak się do tego głośno nie przyznają. Cóż, odrobina próżności to nie jakiś grzech czy występek. Producenci odzieży nie rzadko zaniżają numerację, bo takie miłe zaskoczenia często skutkują nieplanowanym zakupem nastego sweterka lub piątych czerwonych spodni z wszytą rozmiarówką S. Szaleństwo odchudzających gadżetów i moda na ich posiadanie to znakomity biznes. Kiedyś chodziło się na spacery z dzieckiem czy koleżanką lub też z inną bliską osobą po to, żeby z sobą pobyć, pozachwycać się wspólnym patrzeniem, skomentować to czy owo lub tego czy owego.
A teraz - żeby spalić kalorie. Trochę brzmi jak: spalić na stosie. Moja kuzynka spaceruje w ten właśnie sposób i czasem mnie na te paraspacery zaprasza. Gnamy więc tak zwaną małą obwodnicą, omijając ludzi z psami, zakochanych, którzy ze spalania, to palą się do siebie; gadać się nie da, bo człowiek ledwo dyszy. I jak tak przelecimy, jak czarownice na zlot, tę małą obwodnicę ze cztery razy, urządzenie zegarkopodobne mojej kuzynki pokazuje, że spaliłyśmy równowartość jednego pączka. Jednego malutkiego pączuszka, nawet nie w lukrze, tylko takiego ledwo posypanego cukrem pudrem!!
Gdybyś ty był wyszkolony,
raj by nie był utracony.
Nie jestem telemanką. Nawet nie będąc nią wiem, że większość kanałów telewizyjnych ma w swojej ramówce program kulinarny. Wiem też, że podczas spotkań towarzyskich lub zawodowych, rozmowa prędzej czy później tematu jedzenia dotknie.
No to jak się ma w tych okolicznościach przyrody czuć człowiek, który jak ja - gotować nie lubi i poznawać nowych przepisów nie chce? A mówienie o kuchni, gotowaniu, pieczeniu, czy sprzęcie kuchennym, interesuje mnie niczym rozwiązywanie zadań z trygonometrii...
Nawet dość długo próbowałam się zmuszać i udawać zainteresowanie. Ale: ani przepisów, ani proporcji, ani składników nie zapamiętywałam. A i radości w tych czynnościach kuchenno-garnkowo-zlewowo-sztućcowych nie znajdowałam. Do tego nie lubię chodzenia na zakupy. Żadnego. Ciuchowo - butowego też. (Oczywiście są wyjątki - torebki i książki). Bo mam tak, że lubię wejść, obejrzeć, ewentualnie przymierzyć i kupić. Od razu i nieodwołalnie. A już chodzenie po sklepach i porównywanie cen, to jest dla mnie dyscyplina równie odległa jak, powiedzmy, marzenie o grze w bule . Ani nie znam zasad, ani nie widzę sensu, ani przyjemności mi to nie sprawia. Czyli - jak nie mam pieniędzy, ani potrzeby zakupienia czegoś, to nie szwendam się po sklepach i nie zawracam głowy ekspedientkom. Ja na przykład lubię prasować. Rzadko kto lubi tę czynność. Właściwie to większość ludzi mówi, że nie cierpi prasowania (tak jak ja właśnie robienia czegoś w garnkach czy patelniach). I z tego powodu, że nie lubią prasowania, ci ludzie nie mają moralniaka. A ja długo myślałam, że nie lubiąc gotowania i pieczenia, powinnam go mieć. Jestem nadto takie dziwadło, które lubi poniedziałek. Zresztą podobnie jak lubię moja pracę, lubię mieszkać na tzw. prowincji, lubię przedwiośnie i listopad, lubię opowiadania, fraszki i wszelki drobiazg literacki, lubię Wielkanoc, a nie przepadam za Bożym Narodzeniem, lubię czytać i pisać też lubię. I ten blog będę pisać dla podobnych mnie dziwadeł, które nie koniecznie muszą lubić to co ja, ale czują, że nie pasują do ram, które im coś/ktoś narzuca. Zatem witaj na pokładzie Loqueris.