Wolność w czasach niepodległości

17. 11. 10
posted by: Urszula Wojnarowska-Curyło

Czym ona jest ta wolność, oprócz tego, że dla każdego czymś innym. Może wolność to swoboda robienia tego, na co mamy ochotę? E, nie, to pewno raczej nazwiemy swawolą, a od niej krok do wszelakich występków. To może wolność, jest życiem bez różnych przymusów? Też nie, bo przecież przymus, to rodzaj poczucia obowiązku, a to stan znany większości ludzi wolnych.

L. Kruczkowski definiuje ją tak: wolność to zrozumienie konieczności. Zasmuca mnie to. Zatem być może wolność jest brakiem konieczności liczenia się z opinią drugiego człowieka? Nie, z pewnością nie, bo to już blisko do lekceważenia czy wywyższania się nad innych. Wiem - wolność to życie, w którym mogę wyrażać swoje myśli bez obaw. Hm, akurat. Wejdź na jakieś forum w internecie i sprawdź czy ktoś tam swoje myśli wyraża bez obaw - większość opinii podpisane nickiem. Hejt, jak plotka i dwuznaczności lubią anonimowość, bo już jak trzeba byłoby powiedzieć w twarz, to kto wie czy odwagi starczyłoby na obronę swojego zdania. Czyli to, że wiem, że mi wolno, nie znaczy, że mogę. To jest: WIEM, że nie zawsze mogę. Lubię słowa autora arcydzieł literatury rosyjskiej, hrabiego Lwa Tołstoja „Wiedza daje pokorę wielkiemu, dziwi przeciętnego, nadyma małego…” Nie dalej jak wczoraj Andrzej Dec przypomniał mi postać angielskiego myśliciela lorda Johna Actona, żyjącego wprawdzie w XIX wieku, którego przemyślenia nic nie straciły na aktualności. W kwestii wolności lord Acton uważał, że „Wolność składa się z dystrybucji władzy, a despotyzm z jej koncentracji”. Wymowne. Szczególnie obecnie.

Na wolność czekało kilka pokoleń Polaków. I pewno nie jeden z walczących o nią miał dylematy - po co się narażać? Dla kogo? Czy ma to sens, przecież żyje się raz… A jednak zrobili to, wywalczyli czy wyszarpali zaborcom i mocarstwom własne państwo.

Moje pokolenie, o młodszych nie mówiąc, często niepodległość traktuje jako jakiś frazes, przymusowe, urzędowe święto, listopadowe pochody dla złożenia kwiatów pod pomnikami mającymi słowo „niepodległość” na tablicach. A jest ona przecież wynikiem wolności człowieka, a więc wartości, której odebrać sobie nie damy, bo nie wyobrażamy bez niej życia. Wolność moja graniczy z wolnością drugiego człowieka. Czy jeśli depczę czyjąś wolność -  to czy o taką wolność od… i niepodległość w… walczyli ci, którzy się jesienią 1918 roku tak szaleńczo z jej odzyskania cieszyli?!

Chodzę pod pomniki i tablice, bo to rodzaje grobów, a do nich mam z domu wyniesiony szacunek. Mówi się: póki ktoś o zmarłym pamięta, póty nie całkiem umarł. Dobrze, że Dzień Niepodległości obchodzimy w listopadzie. Nie koliduje z pięknem przyrody, które mogłaby nasze myśli  kierować na jej urodę. Możemy, oderwawszy się od nachalnego dydaktyzmu, serwowanego przez media, pomyśleć ilu tych „Jasieńków co w polu padli” padło, bo wolność czy ojczyzna albo wręcz honor, to były słowa święte. Że banalnie zabrzmiało, tak bogoojczyźnianie? Cóż patriotyzm miewa takie barwy właśnie. Cieszę się, że czas, w którym trwa moje życie nie wymaga ode mnie żadnego takiego patriotyzmu, waleczności czy wręcz bohaterskich zachowań. Bo się znam i raczej nie jestem do nich zdolna i niech Bóg broni bym miała się w tych sytuacjach sprawdzić. Dlatego chylę czoła przed wszystkimi, których waleczne życie sprawiło, że wciąż mogę po polsku, pod swoim nazwiskiem i z twarzą bez maski pisać o tym jakiego jestem zdania. I boję się myśleć, że strata tej wolności jest przecież możliwa.