Królestwo za lajka

20. 08. 15
posted by: Urszula Wojnarowska-Curyło

 W dawno minionych czasach, ludzie z „lepszych sfer”, przy służbie czy osobach o niższej pozycji społecznej, przechodzili na francuski, manifestując w ten sposób swoją „lepszość”. O ile pamiętam z historii, zjawisko wybierania komunikacji w „lepszym” języku funkcjonowało w znacznie bardziej zamierzchłej przeszłości. Wystarczy osobom zainteresowanym tą tematyką prześledzić casus łaciny czy greki. Teraz, od lat, tę funkcję pełni język angielski. Jest narzędziem, którym z lepszym czy gorszym skutkiem posługuje się większość, intensywnie przemieszczających się po świecie, ludzi. Tzn. obecnie to przemieszczanie zostało znacznie ograniczone covidem, ale jak już do podróży za granicę dochodzi, to angielski stanowi najskuteczniejszą drogę do porozumiewania się. Miało tę funkcję pełnić. wymyślone dla potrzeb powszechnego dogadywania się ludzi. esperanto, a wygrał żywy język. Pisałam już jakiś czas temu, w eseju „Galopem przez polszczyznę” http://www.loqueris.pl/index.php/9-strzyzow/224-galopem-przez-polszczyzne, o meandrach komunikacji. Dziś poniekąd do tematu wracam, ale w kontekście nie obcojęzycznych wtrętów, lecz maniery prowadzenia rozmowy pisanej w języku angielskim. Na najpopularniejszych komunikatorach zjawisko bardzo powszechne. Rozumiem, gdy ktoś jest polską „gwiazdą” (Boże, jak to słowo się zdewaluowało…) czegoś, ma fanów na całym świecie i chce być dobrze zrozumianym, to oczywiste, że w języku polskim się nie porozumie. Ale, gdy koleżanka do koleżanki omawiając zachwyty nad urlopem, dzieckiem, widoczkiem- pisze o tym po angielsku? Dla mnie żałosne i śmieszne!! Ktoś powie: Nie pojmujesz znaku czasów!!Nie interesuje cię, nie czytaj! No, zaraz. Przecież, jeśli byłaby to korespondencja w trybie wiadomości bezpośredniej, nie miałabym szans jej przeczytać. A skoro jest publiczna, to widocznie do czytania przez każdego  przeznaczona. Zatem mogę odnieść się do tej tendencji publicznie.

 Znam wielu anglistów, zatem ludzi, dla których ten język jest, może nie  tak bliski jak polski, ale z pewnością bardzo bliski i doskonale znany. Wiem też, że traktują go jak narzędzie, szanując, ale z całą pewnością nie stawiając wyżej niż język ojczysty. I nie pamiętam fejsbukowego spostrzeżenia, żeby rzeczeni angliści, w rozmowach między swoimi znajomymi, Polakami, w komentarzach zdjęć, wypowiedziach o wydarzeniach dla wszystkich, posługiwali się angielskim. Czepiam się? Nie pierwszy raz i zapewniam nie ostatni.

 Dziś rano wpadłam na nieco groteskowy koncept rozważania roli smartfonów w walce z nikotynizmem ;-) Przedtem samotnie czekając na kogoś, by nie być takim samotnym, wiele osób wybierało papierosa. Teraz tę rolę spełnia z naddatkiem smartfon. Naturalnie on też uzależnia, kto wie czy nie bardziej? A ileż zła niesie z sobą nieumiejętne i bez umiaru życie w wirtualu.! Nikt nie jest w internecie niewidzialny, a wielu robi wszystko, by być widzialnym za wszelką cenę. Ludzie kłócą się w przestrzeni publicznej, hejtują, oświadczają, chwalą… Wszystko na sprzedaż. Trawestując jedno z powiedzeń: królestwo za lajka! A dwa, za udostępnianie. Sama też nie jestem bez grzechu, często udostępniam różne informacje, ale mam wrażenie, że niosą one jakieś przesłanie, wartość czy cenną informację. I nadzieję mam, że nie przyczyniam się do zaśmiecania przestrzeni czyjejś prywatności. Wpatrujemy się w nasze elektroniczne pudełka, wsłuchujemy w odgłosy z kosmosu, wypowiadamy życzenia do spadających gwiazd, a nie słyszymy jak bije prawdziwe życie. Nie wierzymy w to co wydaje nam się niemożliwe. Ale to opowieść na całkiem inny esej. Bo najpierw muszę sobie w sercu i głowie poukładać to, co wydaje się nieprawdopodobne i uwierzyć w to co się zdarzyło prawie na moich oczach i prawie przy mnie, a ja nie chciałam zauważyć i usłyszeć.