Co jeszcze plus?!

18. 08. 05
posted by: Urszula Wojnarowska-Curyło

Wkurza mnie rozdawnictwo pieniędzy. Pewno wynika to z faktu, że jestem czwartym pokoleniem pracującym i od swojej pracy uzależniam dobrobyt mojej rodziny. Spotykam się argumentami, że nigdy tak dużo dzieci nie wyjechało na wypoczynek, jak od czasu obowiązywania 500+. Że nigdy tak dużo osób nie chodziło na płatne zajęcia i korepetycje, jak ma to miejsce obecnie. Tyle tylko, że zupełnie inna sprawa umyka piewcom sukcesu polityki społecznej aktualnie rządzących. Taka mianowicie, że dzieci nie są wychowywane w kulturze pracujących rodziców, ale w kulturze socjalu. Spotkałam w dyskusjach na ten temat takie stanowisko, że dzieci są lepiej dopilnowane, nakarmione, dopieszczone. I jakaś część prawdy w tym jest. Ale są to dzieci wychowywane przez matki, bo ojcowie muszą ( wyjątek stanowią ci, którzy mają np. 10 dzieci- znam taki przypadek- i też z tego socjalu, plus niezgłoszone zatrudnienie, się utrzymują), na rodzinę jakoś zarobić. Dzieci wychowywane przez mamy i mam koleżanki, mają wzorce związane z jedną płcią. Potem w przedszkolu spotykają się z paniami nauczycielkami (pan w przedszkolu występuje w roli konserwatora, czasem katechety, pana od angielskiego, czy też akompaniatora na rytmice). W pierwszych latach nauczania 99,9% nauczycieli to kobiety. Z wyjątkami jak wyżej, plus czasem pan od wf. Znam kilku takich dorosłych wychowanych pod mamusiną spódnicą – w pracy miejsca nie zagrzali, a 50- tka na karku, w każdej sytuacji chętnie wchodzą w spory i dyskusje, byle tylko ten efektywny czas pracy jakoś zleciał. Nie jestem skłonna gloryfikować roli ojca, a deprecjonować rolę matki. Ważna jest równowaga. Zresztą, człowiek, który na pieniądze zarobił, zupełnie inaczej je wydaje. Ten kto je dostał, czy np. wygrał, z reguły dość szybko się z nimi rozstaje.

Nie chcę gloryfikować PRL- u, choć mojej rodzinie jakiejś rażącej krzywdy nie zrobił. W PRL-u studiowaliśmy oboje z bratem, wszyscy rodzice naszych rówieśników pracowali, albo w..., albo na gospodarstwie. Ktoś chciał studiować, musiał zdać i się dostać, nie słyszałam żeby jakiś mój rówieśnik miał przedłużony czas matury, bo ma alergię czy dyskalkulię. Zresztą o alergii też nie słyszałam w tych zamierzchłych czasach mocno drugiej połowy XX wieku. O dysleksji, dyskalkulii i innych „dysach”, też nie. Nigdy nie zapomnę kolegi, który chodził w pierwszej klasie liceum w zniszczonym ubranku z przykrótkimi rękawkami i nogawkami. Nie przeszkodziło mu to dostać się na medycynę i obecnie być wziętym(i bardzo normalnym) lekarzem. A jego rodzice oboje pracowali na gospodarstwie gdzieś na podkarpackich pagórkach. I dzieci mieli kilkoro, a wszyscy są wykształceni i dobrze sobie w życiu radzą. Oczywiście znam też takich, którzy także nie pochodzili z bogatych domów, ale mieli w życiu farta i teraz zupełnie nie pamiętają, że nie zawsze było tak dostatnio i ze swoją zamożnością bardzo się obnoszą.

Nie trzeba być socjologiem, żeby wiedzieć, że dziecko czerpie pierwsze wzorce z najbliższych i na nich buduje swoją percepcję świata. Czytałam, choć źródła nie pamiętam, że 60% dzieci z rodzin obojga pracujących rodziców, ma satysfakcjonujące życie zawodowe i osobiste. Gdy pracuje zawodowo tylko ojciec odsetek spada do 30%. Jakiś nieznaczny procent ludzi dorosłych, z rodzin, w których rodzice nie pracowali, pokonuje szklany sufit zawodowej kariery.Nie jestem przeciwnikiem wspierania rodzin, ale nie zgadzam się na wypychanie młodych ludzi wychowanych na socjalu w oceany bezradności i frustracji. Bo stąd krok do popadania w łapska hochsztaplerów politycznych i psychologicznych kuglarzy.